Rzeczpospolita, której nie było

Nowa, lepsza, bardziej sprawiedliwa. Taka miała być powojenna Polska, której symboliczny kres położyła konferencja jałtańska. Przymiotniki te poszczególne środowiska polityczne interpretowały jednak w sposób odmienny. Od pierwszych miesięcy okupacji na łamach podziemnej prasy trwała zacięta dyskusja o to, jak urządzone będzie przyszłe państwo. Nieodłącznym jej elementem, budzącym szczególne emocje, była kwestia granic, a właściwie – optymalnych dla rozwoju państwa nabytków terytorialnych.

Że nie ma powrotu do przedwojennego status quo, to dla wszystkich było jasne. Zarówno ogromna ofiara Polski, jak i elementarne poczucie sprawiedliwości nakazywały – i był to pogląd powszechny – dokonać okrojenia terytorialnego Niemiec. Planowano tym samym radykalnie skrócić polsko-niemiecką linię graniczną, stanowiącą potencjalny punkt zapalny przyszłego konfliktu. Jednak w tym miejscu zgoda, zarówno co do nowej granicy, jak i problemu postępowania z ludnością niemiecką kończyła się, a linia Odry i Nysy, traktowana dziś jako oczywistość, wcale nie była hasłem dominującym. Osobny problem stanowiły rubieże wschodnie. Tu większość ugrupowań opowiadała się za utrzymaniem stanu sprzed wybuchu wojny, choć nawet w poważnych gremiach pojawiały się też koncepcje odmienne, których śmiałość, biorąc pod uwagę dramatyczne położenie Polski, musi zaskakiwać.

Na różnorodność postulatów i temperaturę sporów wpływało wiele czynników. Przede wszystkim –  rozdrobnienie podziemia, malejące wprawdzie z każdym rokiem, lecz nigdy ostatecznie nie zażegnane. Obok głównych stronnictw funkcjonowały istotne bądź mniej grupy rozłamowe, z reguły „prawdziwe”, więc w swych hasłach radykalniejsze. Równolegle aktywną działalność rozwijały struktury niezależne, nie uznające prymatu kierownictwa podziemia, jak oenerowska Grupa „Szańca”, stanowiąca zaplecze polityczne Związku Jaszczurczego, a następnie Narodowych Sił Zbrojnych, czy tworzona przez pepeesowską lewicę Robotnicza Partia Polskich Socjalistów.

Osobną kwestią, również wpływającą na dynamikę dyskusji o terytorium przyszłej Polski, była duża swoboda, jaką dawała stronnictwom propaganda AK. Na ogół nie ingerowała ona w poszczególne tezy, ograniczając się do piętnowania haseł absurdalnych – zarówno tych, idących w swych żądaniach bardzo daleko, jak i nazbyt ugodowych. I tak w jednym z numerów „Biuletynu Informacyjnego” kpiono: „Frankfurt nad Odrą wcale by mnie nie zadowolił. Twardo i nieustępliwie żądałbym wcielenia do Rzeczpospolitej Dworca Śląskiego w Berlinie, gdyż dopiero wtedy kwestia Śląska zostałaby raz na zawsze rozstrzygnięta. Również województwo krymskie nie imponuje mi wcale. Kaukaz – oto żądanie minimalne!”. Równolegle wyśmiewano postawę garstki tych, którzy stanowili drugą skrajność, „dla wiecznej zgody i braterstwa” głosząc potrzebę rezygnacji z Kresów. Sugerowano im, by poszli dalej i na wszelki wypadek zrzekli się Lubelszczyzny oraz Pogórza Krakowskiego. Były to jednak ekstrema, tu podkoloryzowane jeszcze prześmiewczym charakterem przywołanego tekstu.

Próbując dokonać kategoryzacji dominujących w podziemiu myśli, możemy wskazać dwie zasadnicze tendencje: ekspansjonistyczną oraz zachowawczą. Tę pierwszą prezentowały przede wszystkim ugrupowania szeroko rozumianego obozu narodowego. Tę drugą – środowiska demokratyczne, od socjalistów po chadeków. Specjalnej uwagi wymaga przypadek Stronnictwa Narodowego. Współtworząc struktury podziemnego państwa, jednocześnie nie podzielało ono deklarowanego przez konspiracyjne władze demokratyzmu, również w kwestiach terytorialnych propagując własne rozwiązania. Do tego jednak jeszcze wrócimy. Najpierw przyjrzyjmy się bliżej obu orientacjom.

Polska na Odrze i Nysie?

Obóz maksymalistyczny, mimo wspólnego rdzenia, bynajmniej nie stanowił jedności. Mieliśmy w nim do czynienia z szeregiem konkurencyjnych ośrodków, wyrosłych z przedwojennego Stronnictwa Narodowego oraz obu odłamów Obozu Narodowo-Radykalnego.

Żaden z nich nie miał jednak złudzeń co do priorytetów trwającego konfliktu. „Obecna wojna, mimo strat jakie poczyniła w naszym narodzie, stwarza nam niebywałą koniunkturę polityczną, taką jaka  prawdopodobnie w ciągu kilku wieków się nie powtórzy. […] Przede wszystkim wojna ta umożliwi nam odepchnięcie germańskiej fali daleko na zachód. […] Pierwszą sprawą będzie dla nas wykreślenie granicy zachodniej Wielkiej Polski. Tą granicą jest, powszechnie już uznana jako nasz cel w tej wojnie, Odra i Nysa Łużycka wraz z wyspą Rugią” – pisano w broszurze Na drodze do Wielkiej Polski sygnowanej przez NSZ.

Koncepcja ta, wraz z przyłączeniem do Polski Prus Wschodnich, Litwy i Gdańska, była wspólną dla wszystkich ośrodków polskiego nacjonalizmu, a samo SN sformułowało zbliżone cele już wiosną 1939 r., gdy robiło się jasne, że konflikt polsko-niemiecki jest nieunikniony. Z tym większym optymizmem oceniano sytuację po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, wierząc, że doprowadzi ona do wzajemnego wykrwawienia się „dwóch śmiertelnie wrogich nam imperiów”, a niemiecki „Drang nach Osten” zastąpi polski „Drang nach Westen” – kładący kres germańskiemu imperializmowi. W zajęciu ziem na wschód od linii Odry i Nysy widzieli narodowcy zasadniczy czynnik potrzebny do „odwrócenia Polski na Zachód”.

Niekiedy wysuwano też postulaty idące dalej, domagając się aneksji części Brandenburgii. Jednocześnie uspokajano: „Niech nikogo nie przytłacza ten program, w polityce nie rachuby spekulantów i kalkulacje kupców [była to aluzja wobec posądzanego o kapitulanctwo i materializm kierownictwa podziemia – red.] pchają narody do wielkości, lecz wielkie idee. Tylko wielkość idei i śmiałość programu opartego na wszechstronnym rozważeniu go, oraz wola i zdecydowane wykonanie, odnoszą zwycięstwo”. Dalej autor zapewniał, że Polacy będą w stanie dokonać aneksji rzeczonych ziem własnymi siłami, stawiając alianckie komisje przed faktem dokonanym. Podobnym hasłem, wykraczającym poza „minimum” Odry i Nysy, a co jakiś czas przewijającym się w publicystyce narodowej, było przyłączenie do Polski Łużyc.

Zasadniczo odmienny był punkt widzenia środowisk demokratycznych. Te owszem, postulowały przyłączenie do Polski Prus Wschodnich wraz z Królewcem, stanowiących – jak udowadniano – „kolebkę junkrów, militaryzmu i niemiecką odskocznię na Wschód”, Gdańska oraz pasa ziem na zachód od granicy przedwojennej. Równolegle jednak apelowały o rozsądek, negując zasadność ubiegania się o ziemie aż po Odrę i Nysę. „Jesteśmy świadkami dość niebezpiecznej licytacji haseł. Zaczęto ją od maksymalnych zdawałoby się żądań, aby w tej chwili […] urządzać na papierze naszą sferę wpływów z Meklemburgią włącznie!” – pisano w broszurze sygnowanej przez nieliczne, lecz wpływowe Stronnictwo Demokratyczne, wykładającej dość dobrze punkt widzenia podziemnych władz. Dalej atakowano: „Czytając te, niekiedy pracowite wywody, myśli się jedno: ciężka rzeczywistość okupacyjna musiała niezwykle wpłynąć na psychikę autorów szukających rekompensaty w aż takich snach o potędze”.

Skąd brała się ta zachowawczość, czy też, jak woleli narodowcy, kapitulanctwo? Przede wszystkim wskazywano, że, aby liczyć na jakiekolwiek nabytki terytorialne, niezbędne będzie zyskanie dla nich poparcia mocarstw zachodnich. Te od lat sceptycznie patrzyły na polskie idee poszerzania terytorium, a podczas trwającej wojny obaw bynajmniej się nie wyzbyły. Zwracano zarazem uwagę na szkodliwość „buńczucznych haseł maksymalistycznych” dla sprawy granic wschodnich, a także – stanowiących temat na oddzielny artykuł – coraz bardziej wówczas popularnych koncepcji federalistycznych.

Krytycyzm wobec maksymalistycznych postulatów był zbieżny ze stanowiskiem uchodźczych władz. W datowanym na przełom lat 1941-42 rządowym opracowaniu dotyczącym poparcia Anglii dla polskich celów wojny, wnioskowano, że zasadnicze zagrożenie stanowi brak zaufania Londynu co do szczerości zapewnień o demokratycznym i liberalnym charakterze powojennej Polski, a także lęk przed jej ekspansywnością. W tej sytuacji za optymalne, akceptowalne dla Aliantów żądanie uznano wchłonięcie pasa ziem – od Koszalina na północy, przez wschodnie rubieże powiatu głogowskiego, po Śląsk Opolski – zamieszkiwanych w pokaźnym procencie przez ludność polską. Co istotne, postulaowana linia nie obejmowała największych ośrodków miejskich –  Wrocławia i Szczecina, których polonizację w warunkach demokratycznych uznano za niewykonalną. O takie też ukształtowanie granicy zachodniej, podkreślając demokratyczny charakter przyszłej Polski, występowała oficjalnie konspiracyjna namiastka parlamentu – Krajowa Reprezentacja Polityczna.

„Jeśli Anglikom zależy, to będą woleli widzieć silną i sprawną organizację państwa, niż papierowe deklaracje o demokracji” – odpowiadała strona narodowa, odnosząc się także do wątków granicznych: „Tak się jednak szczęśliwie składa, że Polska to coś więcej niż suma stronnictw przedmajowych i sanacji, a jej dążenia znacznie wykraczają poza mdłe ogólniki niefortunnej deklaracji [chodzi o deklarację KRP z 15 sierpnia 1943 r. mówiącą o „uzyskaniu na północy i zachodzie granic gwarantujących szeroki dostęp do morza i bezpieczeństwo” – red.]. Polska wie, że wchłonie Litwę, Prusy Wschodnie i szlakiem Chrobrego pójdzie po Odrę i Nysę”.

Oenerowcy, bo z ich prasy pochodzi przywołana argumentacja, jednocześnie atakowali SN, które jako jedno z ugrupowań współtworzących podziemne państwo sygnowało oficjalne enuncjacje. Kuriozalna sytuacja – endecy niejednokrotnie tuż po ogłoszeniu danego dokumentu odcinali się i przystępowali do jego publicznej krytyki – wynikała z przyjętej przez SN taktyki „gry na dwóch fortepianach”, obliczonej na utrzymanie możliwie dużych wpływów w podziemiu. Te zapewnić miały największej partii prawicy dogodną pozycję w spodziewanej u schyłku okupacji rywalizacji o władzę.

Niemców wysiedlić, gospodarstwa przejąć, ziemie spolonizować

Koncepcje graniczne, poza względami międzynarodowymi, w znacznym stopniu determinowały różnice w planowanym przez oba środowiska charakterze ustrojowym i sposobie urządzenia nowej Polski. Innymi bowiem instrumentami dysponować miała powojenna Polska republikańska, innymi – katolicko-narodowa Wielka Polska. Obóz narodowy postulował „raz na zawsze skończyć z mniejszością niemiecką w Polsce” [nie oznaczało to fizycznej eksterminacji – red.], szczególny nacisk kładąc na tereny wiejskie, gdzie – jak twierdzono – „w rękach niemieckich nie może pozostać ani jedno gospodarstwo rolne”. Głoszono, że rezygnacja z tych ziem będzie ustąpieniem przed „bestialską germanizacją”, jakiej poddawana była tutejsza ludność na przestrzeni wielu lat. Przekonywano, że niemieckość wielu mieszkańców Pomorza Zachodniego czy Dolnego Śląska jest bardzo powierzchowna i „przywrócenie ich narodowi polskiemu” będzie stosunkowo łatwe.

Ugrupowania demokratyczne zarzucały narodowcom, że forsują swe koncepcje z pominięciem rozsądku, a jedynych uzasadnień szukają „w swoim przykrym, bo faszystowskiego pochodzenia słowniku, pełnym niewyładowanej dynamiki i brutalnych praw bytu”. Przyznając, że Szaniec Bolesławów – tak bowiem powszechnie nazywano linię Odry i Nysy – byłby granicą najkrótszą i najłatwiejszą do obrony, dodawano, że wytyczanie granic nie jest rysowaniem ołówkiem po mapie, lecz „krojeniem przez żywy organizm”.

Zwracano tym samym uwagę, że realizacja koncepcji maksymalistycznej oznaczałaby dla odbudowywanego państwa ogromne obciążenie w postaci kilkumilionowego skupiska ludności niemieckiej, którego – jak ironicznie określano – nie rozwiąże wola mocy. Przyznając, że wysiedlenia będą w świetle zbrodniczych dokonań Niemców nieuchronne, podkreślano, że demokratyczne państwo nie może powielać hitlerowskich metod kolonizacyjnych, a nawet jeśli przyjąć, że takie miałyby miejsce – Polska, szczególnie w kontekście ogromnych strat wojennych, zwyczajnie nie dysponuje potencjałem ludzkim, adekwatnym do obsadzenia nowych terenów.

Proponowano, by w pierwszej kolejności wysiedlić elitę związaną z nazistowską administracją, co spowodować miało naturalny odpływ znacznej części pozostałej ludności niemieckiej. Za wzór stawiano degermanizację Pomorza w latach 1918-1922. Odnosząc powyższe argumenty do rzeczywistych losów sprawy granic zachodnich należy pamiętać, że ani obóz demokratyczny, ani nacjonalistyczny nie brały pod uwagę jakichkolwiek strat na wschodzie. Nie uwzględniały zatem możliwości wykorzystania żywiołu polskiego zza Buga.

Problem nowych nabytków na zachodzie, zdaniem części demokratów, potęgowało też nieprzygotowanie polskiego chłopa do przejęcia zdecydowanie bardziej zaawansowanych technicznie gospodarstw poniemieckich. Obawiano się w związku z tym obniżenia kultury gospodarczej nowych terenów, a tym samym – spadku ich atrakcyjności. „Granice nie czynią mocarstwa: decyduje o tym potencjał gospodarczy” – kwitowano problem w jednej z broszur, proponując skoncentrowanie się na przeprowadzeniu ogromnych reform społeczno-ekonomicznych i zadowolenie skromniejszymi nabytkami, których polonizacja i tak miała być potężnym wyzwaniem.

Podnoszono wreszcie, że realizacja programu Szańca Bolesławów oznaczać będzie utrwalenie na lata antagonizmu polsko-niemieckiego, na którym powojenna Polska będzie musiała nieustannie się koncentrować. To korzystne – stwierdzano – dla polskiego nacjonalizmu, ale nie polskiego państwa. „Nie zadawalacie się – wołał w tym kontekście do adwersarzy organ PPS-WRN – faktem walk i sprzeczności w stosunkach między narodami. Tworzycie wokół nich obrządek, kult, religię”. Dalej wywodzono, że tlący się antagonizm byłby idealnym pretekstem dla podporządkowania „rzekomemu interesowi narodu” wszystkich sfer życia: od wychowania po kulturę.

„Polska, w razie oparcia swych granic o Odrę i Nysę – konkludowano w tym samym tekście – musiałaby stać się państwem militarystyczno-nacjonalistycznym, zbliżającym się do wzorów państwa totalnego. […] Role Polski i Niemiec zmieniłyby się niemal na odwrotność. To my zakładalibyśmy Wszechpolskie Instytuty do badań nad słowiańską kulturą ziem nadodrzańskich, to my rozciągalibyśmy na Niemcy sieć policyjno-szpiegowską”. Kończąc, zwracano uwagę, że naturalną nadzieją tak potraktowanych Niemiec byłby na nowo Związek Sowiecki.

Ciekawa, na tle konsekwentnego stanowiska socjalistów, była tymczasowa wolta dokonana przez ludowców. W ruchu ludowym sympatie dla hasła Odry i Nysy były zauważalne znacznie wcześniej, jednak na fali trwającej licytacji, rywalizując z jednej strony z narodowcami, z drugiej – zyskującymi wpływy na wsi komunistami, w 1943 r. postulat granicy na Odrze i Nysie znalazł się w deklaracji programowej Stronnictwa Ludowego. Posunięcie było o tyle zaskakujące, że to właśnie ludowcy stanowili największą siłę rządowego podziemia, a zarazem – czołowy nurt emigracyjnego rządu, w sprawach granic raczej umiarkowanego.

Krok ten wywołał liczne kontrowersje, zarówno na zewnątrz – szczególnie wśród socjalistów, rozczarowanych uległością swoich partnerów na hasła „butne i nieprzemyślane”, jak i w łonie samego stronnictwa, na co wskazuje memoriał jednego z przywódców SL, a zarazem zastępcy Delegata Rządu na Kraj. Adam Bień, bo o nim mowa, w obszernym dokumencie z wiosny 1944 r. poruszał problem niekonsekwencji swojego ugrupowania, także w kwestiach terytorialnych. Postulował, by, nie rezygnując z prac nad ewentualnym programem maksymalnym SL na bliżej nieokreśloną przyszłość, w istniejących warunkach podjąć program minimalny, adekwatny do ówczesnych możliwości i pozwalający działać wspólnie.

Ostateczne stanowisko w sprawie przyszłej granicy zachodniej Polska Podziemna zajęła w deklaracji O co walczy Naród Polski?. Potwierdzono w niej – choć w sposób bardzo niejasny, co słusznie wytykali narodowcy – dotychczasowe postulaty zachowawcze, wyrzekając się pretensji do Wrocławia i Szczecina. Obszar między nowymi granicami Rzeczypospolitej a linią Odry i Nysy miał jednak stanowić tymczasową polską strefę okupacyjną.

Maksymaliści nie zostawiali na ogłoszonej deklaracji suchej nitki. Co znamienne dla postawy narodowców, „Walka” – główny organ SN, podpisanego pod wspomnianą deklaracją, dezawuując ją, zapowiadała: „Pójdziemy po Odrę i Nysę Łużycką, i to nie w triumfalnej, świątecznej defiladzie […], ale w twardym żołnierskim znoju”. W zachowawczym ujęciu kwestii zachodniej dostrzegała zaś „podszepty tajemniczych impresariów”, chcących urządzić Polskę na różowo. Eneszetowski „Szaniec” pisał z kolei o „niegodnym powagi chwili minimalizmie” fikcyjnej – co podkreślano, dezawuując podziemny organ – rady. Oba jednak środowiska nie precyzowały ani „czym”, ani „z kim” zdobywać zamierzają wzmiankowany Szaniec Bolesławów.

„Mińsk i Smoleńsk mają równie polski charakter co Radom i Częstochowa”

Znacznie większą jednomyślność przejawiano w kontekście wschodnich rubieży Trzeciej Rzeczypospolitej. Tu zasadniczym postulatem podziemia niepodległościowego różnych odcieni była nienaruszalność granicy wyznaczonej Traktatem Ryskim, „podyktowanej – jak donosił organ Delegatury Rządu „Rzeczpospolita Polska” – rozumnym realizmem politycznym”. Takie stanowisko potwierdziła deklaracja Rady Jedności Narodowej, takie stanowisko przyjęły też za swoje NSZ, stanowiące istotną część obozu maksymalistycznego.

„Zagadnienie kierunku – Dniepr czy Odra, pojawia się zawsze w chwilach, gdy Polska odzyskuje możność inicjatywy” – informował, w tonie nad wyraz optymistycznym jak na wrzesień 1943 roku, oenerowski „Szaniec”, wskazując na Odrę i program kolonizacji zachodniej jako drogę, którą należy pójść. Pogodzenie obu kierunków było – zdaniem autora artykułu – niemożliwe ze względu na szczupłość polskiego potencjału etnicznego, a – jak obrazowo deklarowano – wyższą wartość stanowi każdy potencjalnie pozyskany powiat na zachodzie od województwa zdobytego na wschodzie.

Pojawiały się jednak w obozie narodowym myśli znacznie śmielsze, które dla dopełnienia obrazu warto tu przybliżyć. Dylematów podobnych publicyście „Szańca” pozbawione były dwa inne ośrodki obozu maksymalistycznego. Mianowicie, co zaskakuje mniej – Konfederacja Narodu powstała na bazie Ruchu Narodowo-Radykalnego „Falanga”; ale także, co zaskakuje już znacznie bardziej – Stronnictwo Narodowe.

Pierwsza z grup postulowała jako zasadniczy cel wojny utworzenie Imperium Słowiańskiego na ziemiach między Bałtykiem a Morzem Czarnym. „Konieczny dostęp do Morza Czarnego winna sobie Polska zapewnić przez włączenie Besarabii i Bukowiny” – tłumaczył rzeczowo autor sygnowanego przez KN wydawnictwa z jesieni 1941 r. Ponadto „w pierwszym okresie Imperium” do Polski planowano przyłączyć Ziemie Zachodnie po Odrę i Nysę, a także całą Białoruś. Pozostałymi członami Imperium miały być, podporządkowane kierowniczej roli narodu polskiego państwa bałtyckie, Czechy, Słowacja oraz Ukraina. Pozostawiano także furtkę Księstwu Moskiewskiemu, mającemu powstać po rozpadzie – jeśli nie z rąk niemieckich, to polskich – ZSRR. Ewentualność ta była jednak uwarunkowana uprzednim poddaniem go „dłuższemu oddziaływaniu polskich idei”. Zapewne by zabezpieczyć się przed odrodzeniem potęgi rosyjskiej, zaproponowano też wysiedlenie nad Wołgę „działających rozkładowo”  polskich Żydów.

Podobny entuzjazm w kwestii ekspansji na wschód pojawiał się także we wzmiankowanych zapowiedziach SN. Szczególnie wyraźny był on po inwazji Niemiec na ZSRR. Na łamach przywoływanej tu już „Walki” kreślono wówczas wizję Polski Trzech Mórz opartej na północy o Bałtyk (od ujścia Odry po Estonię), a na południu o Morze Czarne oraz Adriatyk. W jednym z artykułów z jesieni 1941 roku „Walka” oswajała czytelników z myślą, że „Mińsk i Smoleńsk mają równie polski charakter co Radom i Częstochowa”. Z czasem licytację zaczęła windować rozłamowa grupa SN, zdecydowana na sojusz z oenerowcami, z którymi niebawem wspólnie tworzyć miała NSZ. W lipcu 1942 r. środowisko to postulowało: „Polska musi być państwem narodowym […]. Nie można nam wykreślać granic, w których stalibyśmy się we własnym państwie mniejszością”. Wnioski jakie wyciągano w dalszej części cytowanego tekstu były jednak zaskakujące. Traktat Ryski nazywano rozbiorem ryskim, głosząc konieczność przesunięcia granic na wschód. „Dyskusji może ulegać jedynie kwestia jak daleko ma być ona przesunięta” –  finiszował autor. Zapewne właśnie tego typu żądania poprzedziły przytoczoną na początku ironiczną interwencję akowskiego „Biuletynu Informacyjnego”.

Co ciekawe, podobne tendencje w łonie SN przetrwały znacznie dłużej i pomysły równoległej ekspansji na zachód oraz wschód pojawiały się tam jeszcze w 1943 r. W dokumencie zatytułowanym Granice Wielkiej Polski, wydanym tylko do użytku wewnątrzorganizacyjnego, granicę wschodnią postulowano wytyczyć na linii Witebsk – Orsza – Mohylew – Dniestr – Morze Czarne, włączając przy tym w granice Polski, o czym była już mowa, także Litwę. W dokumencie zastrzegano, by propagując określony program, nie podawać jego źródła. Wykazywałoby to sprzeczność rzeczywistego programu SN z oficjalnie popieraną przez ugrupowanie linią rządu, polegającą na głoszeniu nienaruszalności granicy przedwojennej.

* * *

Jaki był finał tej rozgrywki, wiemy doskonale. W realiach roku 1945 nie było miejsca na jakikolwiek projekt niepodległego państwa polskiego. Podobnie jak nie było go na rozwijaną w łonie emigracji ideę demokratycznej federacji krajów Międzymorza, której członem miała być rysowana wyżej Trzecia Rzeczpospolita. Samą linię Odry i Nysy, symboliczny Szaniec Bolesławów, jednak osiągnięto. Firmował ją ten sam sztandar, pod którym jeszcze dekadę wcześniej domagano się zrzeczenia na rzecz Niemiec całego Górnego Śląska.

Bartek Wójcik

Ilustracja Dominika Hoyle

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *