Powiedzmy, że żyję

Marymonckie bloki stoją jak wielkie głazy na pustkowiu. Niespecjalnie sobie zdawałem sprawę o ich istnieniu, aż do roku 2020, kiedy wiele mieszkań, dotychczas zajmowanych przez starszych dziaduszków, opustoszało. Okoliczności mojej przeprowadzki były dość zawiłe. Musiałem się przeprowadzić szybko, pieniędzy mi nie brakowało, ale zamiast szukać modnego mieszkania ze starym, skrzypiącym parkietem i palmą w żółtej donicy, ruszyłem właśnie z mojego żoliborskiego gniazda na północ. Ktoś najmował mieszkanie na Allegro. Na jednym ze zdjęć mieszkania zamieszczonych na stronie, w salonie, na pulchnej kanapie w kwieciste wzorki siedziała starsza pani, z czułym uśmiechem wpatrująca się w obiektyw. Całe mieszkanie pełne było tej czułości. W salonie stała szafa, a na niej porcelanowe kotki, błyszczące kamienie, pamiątkowe naparstki. Na ścianie wisiał stary zegar, który głośno tykał, mieląc zębatkami i poskrzypując wskazówkami. Najmujący mi mieszkanie chłopak, Piotrek Hałka, wyglądał na świeżo upieczonego absolwenta jakiejś zagranicznej uczelni. Próbował niezdarnie zakamuflować swoje zdziwienie, kiedy zorientował się, że uda mu się wynająć mieszkanie poswoich nieżyjących dziadkach tak szybko. Zazwyczaj takie oferty przygotowuje się po przynajmniej częściowym remoncie mieszkania, odmalowuje się je i pozbywa się z nich wszystkiego, co mogłoby przywodzić na myśl poprzednich mieszkańców. Piotrek, któremu najwyraźniej przypadł cały ten tykający i zafirankowany interes, ograniczył swoją ingerencję do zdjęcia ze ścian obrazów, po których zostały jaśniejące ślady i wyjęcia zdjęć z ramek stojących na haftowanych serwetach. Wybór akurat tych czynności był moim zdaniem dość osobliwy. Któregoś razu, kiedy jadłem śniadanie, zgasła mi nad głową żarówka, więc rzuciłem łyżkę w rozmiękające płatki i zacząłem zaglądać do różowych szafek w kuchni i wywracać w nich niezliczone ilości bibelotów. Po przeszukaniu kuchni, poszedłem do małego pokoiku, którego jak przypuszczam właścicielem był niegdyś starszy pan Hałka. W szufladzie bardzo niewygodnego, ale solidnie wykonanego antycznego biurka znalazłem jedynie powypisywane długopisy, zaschnięte kleje i pocztówki. Ani śladu żarówki. Musiałem wyjść pilnie z mieszkania, więc porzuciłem moje poszukiwania. Nie miałem już później czasu ani cierpliwości, aby powrócić do tego zadania, więc jadłem po ciemku. Moim ulubionym pokojem od razu stała się za to sypialnia pani Hałki. Była gustownie urządzona, ale na co dzień, jak mniemam, stawała się salonem, w którym starsi państwo dyskutowali o kończącym się świecie i swoich wnukach. Moją czułość obudziły szczególnie kłosy zboża odłożone w malutkim pudełku schowanym za zagłówkiem łóżka. Być może pochodzą z pól, wśród których starsza pani buszowała jako dziecko, a może także i poznała poczciwego pana Hałkę? Jest takie ziarno, kamut, które znaleziono w grobowcu jednego z faraonów, a potem zasadzono. Okazuje się,że może ono przeleżeć pod ziemią tysiące lat i wciąż wydać plony. Gdybym tylko wiedział to wcześniej, na pewno bym zachował jakąś ciekawą odmianę!

Pytasz mnie Natalio, kiedy leżymy tutaj pod pachnącą pudrem i więdnącą miłością pościelą, kiedy zegar wybija kolejne nocne godziny, dlaczego przeprowadziłem się tutaj. Widzisz Natalio, ja sam nie miałem najmniejszego zamiaru się tutaj znaleźć. Widzę w twoich oczach, jak bardzo jesteś rozczarowana i wstrząśnięta tym, co widzisz. Chyba nie zdawałaś sobie z tego sprawy, kiedy zrzucałaś z siebie płaszcz, a ja zamykałem okna, bo przez sypialnię przeciągał się wicher. Nie jestem pisarzem ani poetą, nie potrafię wyłuskiwać pięknymi słowami żadnego ukrytego znaczenia ze ścian, podłogi ani sufitu. Jak sama zresztą dziś wcześniej zauważyłaś, pracuję w banku. Smakowało ci sushi, na które cię zabrałem. Dałaś się skusić nawet na przejażdżkę moim nowym samochodem. Dlaczego więc trafiłaś w takie miejsce, pytasz? Odpowiem ci. Jestem według waszego słownika dewiantem. Moja dewiacja, z której nie potrafił mnie wyleczyć żaden lekarz ani znachor, polega na tym, że dopiero w takim mieszkaniu, pełnym starych mebli, gdzie kurz jeszcze nie zdążył osiąść po poprzednich mieszkańcach, którzy łapali tu swoje ostatnie oddechy, czuję, że żyję. No, powiedzmy, że żyję. Możesz nazwać mnie wampirem, jeśli chcesz, myślę, że to całkiem trafione słowo. Użyłem go nawet na mojej wizytówce. O tu, pod moim tytułem jest napisane, na czerwono. W a m p i r. Ach! Prawie zapomniałem zapytać. Czym jesteś szczepiona? Niezbyt smakuje mi Pfizer.

Tekst i ilustracja Antoni Kostrzewa

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *