W pokoju mojej siostry na regale stoi niewielka kula śnieżna. Zamknięto w niej parę trzymającą się w objęciach. Gdy się nią potrząśnie, malutkie płatki śniegu unoszą się do góry i rozpoczynają swój taniec w powietrzu. Najpierw w szybkim tempie obracają się dookoła, żeby potem powoli i łagodnie opaść na ziemię. U spodu kuli umieszczono niewielkich rozmiarów kluczyk, który wystarczy przekręcić kilka razy, żeby po chwili zaczęła grać cichą piosenkę. Zawsze, gdy biorę ją do ręki, z zaciekawieniem przyglądam się tej dwójce zamkniętej w środku i zastanawiam się nad ich historią. Wyglądają na zakochanych, ale ich twarze są niewyraźne, więc nie wiem, czy się uśmiechają. Ciekawe, kiedy się poznali i czy długo już tak tutaj stoją. Albo, czy słyszą tę melodię, którą im puściłam. Może mają sobie coś ważnego do powiedzenia? A jeśli to jest ich ostatnie spotkanie? Czy będą jeszcze kiedyś razem tańczyć?
Gdy byłam małą dziewczynką, rodzice często zabierali mnie i moje starsze siostry na wakacje za granicę. Tata nigdy nie lubił latać, więc poruszaliśmy się tylko samochodem. Potrafiliśmy przejechać czternaście godzin w aucie przy muzyce Mike’a Oldfielda. Podróżowaliśmy bez przerwy, co jakiś czas zatrzymując się jedynie na szybkie skorzystanie z łazienki. Czasami rozmawialiśmy, graliśmy w gry albo jechaliśmy w milczeniu, żeby każdy mógł pogrążyć się w swoich myślach. Zdarzało się, że podróż trwała na tyle długo, że za oknami robiło się ciemno. Zatrzymywaliśmy się wtedy na pobliskim parkingu przy najbliższej stacji benzynowej i całą piątką zasypialiśmy na siedząco, opierając tylko głowy o szyby. Od tego zaczęło się moje ogromne zamiłowanie do samochodowych podróży nocą. Praktykuję je zresztą do tej pory, tylko kompani już nie są ci sami, co kiedyś. Parzę zazwyczaj czarną herbatę w termicznym kubku, chowam do kieszeni drobne na kanapkę z McDonalda i wsiadam do zielonego SUV-a mojego przyjaciela. Z reguły nie wiemy, gdzie jedziemy. Trasa zawsze wyznacza się sama i trwa tyle, ile mamy sobie do opowiedzenia, czyli przeważnie parę godzin. Czasami śmieję się, że to nasz gabinet terapeutyczny na kółkach.
Są w naszym życiu takie osoby, które znamy tak dobrze, jak dziurawą kieszeń swojego zimowego płaszcza. Wiemy, co zrobią sobie na sobotnie śniadanie, że wolą posłodzić herbatę dwoma łyżkami miodu zamiast cukru i po której stronie łóżka położą się spać. Takie osoby, dla których w szafce trzymamy ich ulubiony kubek na kawę, a w lodówce zawsze mamy przygotowane mleko bez laktozy i czekoladę z orzechami. Albo takie, które nie ukryją przed nami tego, jak się czują. Których nie musimy widzieć, żeby rozpoznać, w jakim są humorze. Wystarczy, że usłyszymy ich głos i już wiemy czy są szczęśliwe, czy potrzebują dużej butelki białego wina i paczki higienicznych chusteczek.
Co jakiś czas przeglądam stare zdjęcia, schowane głęboko na dysku mojego komputera. Patrzę na wszystkie uśmiechnięte twarze osób, które kiedyś były moimi przyjaciółmi. Sprawdzam datę. 2014… 2016… 2019… Cholera. Niby niedawno, a jednak mam wrażenie, jakby to było wieki temu, bo z mojego życia już dawno zniknęła część z nich. Czasami po małej sprzeczce albo dużej kłótni, a czasami bez powodu. Z dnia na dzień ich twarze stawały się mniej wyraźne, aż w końcu zaczęły być zupełnie obce. Wszystkich jednak staram się przywoływać z uśmiechem, bo każda z nich coś we mnie pozostawiła. Chociaż jedno miłe wspomnienie.
Pewna osoba kiedyś napisała: „Zaczynamy jako nieznajomi i tak samo kończymy.” Zastanawiam się czy z moim przyjacielem od nocnych podróży też tak będzie? Życie codzienne pochłania nas całkowicie. Wśród tych wszystkich myśli, które przypominają nam: zapłać rachunki, odrób lekcje z dziećmi, zrób pranie i posprzątaj łazienkę, gubi się ta najważniejsza – zadzwoń do swojego przyjaciela. Proste? Niekoniecznie, bo przecież zawsze mogę zrobić to jutro. Bo na pewno nic się nie stanie, jak jeszcze trochę poczeka. Bo z pewnością zrozumie, że mam dużo na głowie… A potem okazuje się, że jutro już jest jakoś inaczej, że trochę mamy mniej do opowiedzenia i czujemy się dziwnie obco. I może będzie nam trochę szkoda i będziemy trochę tęsknić, i zastanawiać się, dlaczego nie jest już tak, jak kiedyś, ale zaraz potem przyjdzie kolejny mail z pracy, na którego będzie trzeba odpisać.
Nadchodzące Święta Bożego Narodzenia zawsze są dla mnie czasem refleksji. Może dlatego, że nagle zaczynamy być dla siebie mili, pomocni i bardziej ludzcy. Łatwiej powiedzieć, że nic się nie stało, gdy ktoś wpadnie na nas na ulicy, przytrzymać sąsiadowi drzwi od windy i życzyć miłego dnia pracownikowi osiedlowego sklepu spożywczego. To z pewnością magiczny czas, ale fajnie by było, gdybyśmy potrafili być tacy na co dzień. Jeśli za kimś tęsknisz, zadzwoń. Jeśli kogoś zraniłeś, przeproś. Jeśli boisz się pierwszy wyciągnąć rękę, zrób to. Nic nie stracisz. I pamiętaj – nie pozwól, żeby „jutro” zamieniło się w tygodnie albo miesiące, bo możesz skończyć tak, jak zaczynałeś – jako nieznajomy.
Tekst: Martyna Pacholak
Ilustracja: Marysia Lisicka