Jakiś czas temu, gdy sale kinowe były jeszcze pełne, oglądałam w jednej z nich film. Była to ckliwa opowieść o miłości dwójki siedemnastolatków. Historia z pozoru, jak każda inna, ale ta jednak zdawała się być wyjątkowa. Przynajmniej na początku… Nie ukrywam, że oglądałam ją z niemałym wzruszeniem. Główni bohaterowie z powodu swojej choroby musieli zachowywać od siebie odpowiedni dystans. Oznaczało to, że nie mogli się w żaden sposób dotknąć. Dla mnie brzmi to jakoś hm… znajomo? Pamiętam, że po obejrzeniu tego filmu jeszcze długo nie mogłam zasnąć myśląc o tym, jakie to uczucie, gdy kochasz kogoś, od kogo dzieli Cię bariera pięciu nieprzekraczalnych kroków. Wydawało mi się to kompletną abstrakcją. Czymś trudnym do wyobrażenia, bo na co dzień przecież miałam dotyk swoich najbliższych na wyciągnięcie ręki. A potem, po niecałym roku obudziłam się rano i zdałam sobie sprawę z tego, że teraz już wiem… Wiem, jak to jest, gdy ze względów bezpieczeństwa nie mogę przytulić osoby, którą kocham.
Trudno jest pogodzić się z tym, że świat na razie nie wygląda tak, jak do tej pory. Czasami czuję złość, frustrację i smutek. Przykro mi, gdy wspominam wszystkie wspólne wieczory u mojej babci, kiedy leżałyśmy razem na łóżku i rozmawiałyśmy o życiu. Prawie zawsze opowiadała mi te same historie. Czasami brzmiały bardzo podobnie, a czasami zupełnie inaczej. Znam je chyba wszystkie na pamięć, więc zdarzało mi się chwilami uciec myślami gdzie indziej. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że przez następny rok będę mogła widywać ją tylko przez kilka krótkich minut, stojąc na klatce schodowej w dwumetrowym odstępie i z maseczką na twarzy, słuchałabym jej wtedy w trakcie tych wszystkich wspólnych wieczorów na nowo i na nowo, zapamiętując każde pojedyncze słowo.
Zdarzają się takie chwile, gdy wszystko wydaje się do siebie nie pasować. Jesteśmy w miejscach, w których nie chcemy być. Pracujemy z ludźmi, z którymi nie chcemy pracować. Robimy rzeczy, których nie chcemy robić. Albo nie mamy pieniędzy, które byśmy chcieli mieć. Zdarzają się takie chwile, gdy musimy zwolnić ludzi albo zostajemy zwolnieni. Kiedy bliską osobę przestajemy nazywać przyjacielem i staje się ona tylko kolejną, zwykłą, nieznajomą twarzą, którą bez słowa mijamy na ulicy. Albo chwile, w których nasze zdrowie zawodzi, choć miało nam służyć przez kolejne długie lata. Robimy wielkie plany na przyszłość, a w jednej sekundzie przestają one mieć jakiekolwiek znaczenie.
Kiedy byłam dzieckiem, często wyobrażałam sobie, jak będzie wyglądać moje życie, gdy będę już dorosła. Wydawało mi się, że wszystko będzie w nim poukładane i co najważniejsze, że będę się w nim odnajdywać. Rzeczywistość jednak okazała się bardziej gorzka. Z każdym rokiem pojawia się więcej pytań: czy dobrze robię? Czy w odpowiednim kierunku idę? Czy na pewno nie tracę czasu? Czy znowu nie stoję w miejscu…? I te wątpliwości z każdym dniem narastają coraz bardziej. A w ostatnim czasie było ich na tyle dużo, że tylko one całymi tygodniami zajmowały moją głowę. I wtedy przypomniało mi się pewne zdanie, które kiedyś przeczytałam: Twoje teraz nie jest Twoim zawsze. Niby tak proste, a jednak ciągle o tym zapominam.
Ten rok był trudny, był męczący, był stresujący i wymagający. Początkowa ciekawość powoli zamieniała się w frustrację, złość i niechęć. Doszły też kolejne wątpliwości – czy już zawsze tak będzie? Ile to potrwa? Czy jeszcze kiedyś będzie normalnie i co to „normalnie” tak naprawdę oznacza? Czy ryzykować, zmieniać coś, czy zostać w miejscu, w którym jestem i poczekać na lepszy moment? I czy ten lepszy moment w ogóle przyjdzie?
Nie wiem, gdzie zaprowadzi nas ten rok, w którym świat przestał wyglądać tak, jak do tej pory i pewnie będę musiała jeszcze trochę poczekać, zanim poznam odpowiedź. Na razie wciąż odkrywam nowe zmiany, do których trzeba się przyzwyczaić i szukam dla nich rozwiązań. Przez ostatnie jedenaście miesięcy wydarzyło się mnóstwo dobrych i złych dla mnie rzeczy, za które na koniec dnia jestem wdzięczna. Może zabrzmi to banalnie, choć myślę, że dla większości osób już nie, bo ten rok pokazał nam to bardzo dotkliwie, ale nigdy nie wiemy, co przyniesie jutro. Nie wiemy nawet, co przyniesie najbliższa godzina. Wystarczy jedna, nasza bądź nie, decyzja i wszystko wywraca się do góry nogami. Jednak to, co możemy powiedzieć sobie na pewno to właśnie to, że nasze teraz nie jest naszym zawsze. Po burzy w końcu musi wyjść słońce, nawet jeżeli trwa ona długie miesiące. Trzeba tylko cierpliwie przeczekać… A nam wszystkim życzę, żebyśmy szybko mogli znowu się przytulać.
Martyna Pacholak
Ilustracja Marysia Lisicka