Ustalenia jałtańskie, przypieczętowując los Ziem Wschodnich RP jednocześnie zobowiązywały komunistów do szybkiego przeprowadzenia wolnych wyborów. Narzucona władza świadoma rzeczywistych nastrojów postanowiła grać na czas. Wiosną 1946 roku ogłoszono nie powszechnie wyczekiwaną elekcję parlamentarną, a referendum ludowe. Pomysł podsunęła… opozycja.
Z końcem czerwca 1945 r. w Moskwie finalizują się międzyalianckie negocjacje na temat przyszłości Polski. Zapada decyzja o powołaniu Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej (TRJN), złożonego zarówno z zorientowanych na Moskwę ludzi nowego reżimu, jak i zdecydowanych wrócić do kraju polityków londyńskiej emigracji. Tym ostatnim przewodzi były premier i lider ruchu ludowego – Stanisław Mikołajczyk. Autorytet chłopskiego polityka, wzmocniony poparciem Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych ma niwelować przewagę komunistów i ich satelitów w eksperymentalnym gabinecie.
Choć gra „ugodowców” od początku rodzi liczne wątpliwości, społeczeństwo przyjmuje ją z entuzjazmem. Tym większym, że szybko przynosi pierwsze rezultaty. Już w kilka tygodni po triumfalnym powrocie Mikołajczyka staje się jasne, że komunistom nie udało się zachować pełni kontroli nad odradzającym się życiem politycznym. Istnienie jawnej, cieszącej się masowym poparciem opozycji w postaci Polskiego Stronnictwa Ludowego (PSL) jest faktem.
Bieg wypadków wpływa na szukających wyjścia z powojennej matni przywódców podziemia poakowskiego. „»Kompromis moskiewski« był punktem zwrotnym w położeniu międzynarodowym i wewnętrznym Polski. Realizując postanowienia krymskie, stanowi on nie tylko praktyczny wyraz ustępliwości Anglosasów wobec Rosji, ale i sygnalizuje ich wolę współdziałania w »urządzaniu« naszego kraju. Uświadomić należy społeczeństwo, że utworzenie TRJN jest realnym faktem, narzucającym nam nowe formy i warunki działania” – zalecają podległym sobie strukturom. Jeszcze niedawno rozważali dynamizację antykomunistycznej akcji zbrojnej. W nowej sytuacji stawiają na Mikołajczyka i postulat wyborów. Otwarcie wzywają byłych akowców do wychodzenia z lasu, obejmowania stanowisk cywilnych i wspierania legalnej opozycji – poza ruchem ludowym, także nurtów socjalistycznego i chadeckiego.
We wrześniu 1945 r., w miejsce podporządkowanej emigracyjnemu rządowi poakowskiej Delegatury Sił Zbrojnych, powstaje Zrzeszenie „Wolność i Niezawisłość” (WiN). Nowa, już niezależna od Londynu organizacja głosi, że generalne starcie o zachowanie podmiotowości musi rozegrać się w kraju – przy urnach. Wytyczne dla terenowych struktur WiN-u, w punkcie dotyczącym stosunku do tymczasowego rządu warszawskiego, zalecają: „Nie atakować jego legalności (słaby argument w czasach rewolucyjnych – jesteśmy realistami), zasad polityki społecznej i gospodarczej, ani polityki w sprawie granicy zachodniej. Atakować wszelkie przejawy wysługiwania się Rosji, obłudę w rządzeniu, niedołęstwo, a nade wszystko deptanie wolności obywatelskiej i realizowanie aparatem państwowym politycznych celów PPR [Polskiej Partii Robotniczej – red.] – agentury sowieckiej”.
Dziwna jesień 1945
W realiach drugiej połowy 1945 r. obowiązek przeprowadzenia wyborów stanowił dla polskich komunistów realny problem. Zdawali sobie sprawę, że gwarantem ich utrzymania przy władzy są nie dominujące w społeczeństwie nastroje, lecz pozostające na terytorium państwa sowieckie wojska. Tymczasem powstały w wyniku zwycięstwa nad hitlerowskimi Niemcami układ sił daleki był od stabilności, a zagadnienie polskie stanowiło w nim jedynie element szerszej rozgrywki ZSRR z demokracjami zachodnimi. Równolegle decydowały się choćby kwestie wpływów na Bliskim i Dalekim Wschodzie czy los strategicznie położonej Grecji.
W takich okolicznościach zagrożenie ze strony opozycji pepeerowcy traktowali poważnie. W październiku na plenum Komitetu Centralnego partii Władysław Gomułka przestrzegał: „PSL zmierza do faktycznego usunięcia nas – PPR – od decydującego wpływu na życie polityczne i gospodarcze kraju, do sprowadzenia naszej partii do roli mało znaczącego czynnika politycznego”. Miesiąc później Kazimierz Rusinek – jeden z przywódców koncesjonowanej Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS), na posiedzeniu jej kierownictwa przyznał otwarcie: „Przeciwko nam jest większość społeczeństwa. Polityka rządu nie związała społeczeństwa z reżimem”.
Położenie obozu promoskiewskiego komplikowała trudna sytuacja gospodarcza. Narastająca frustracja społeczna sprzyjała opozycji i podziemiu, nagłaśniającemu liczne patologie i gospodarczą eksploatację wyniszczonego kraju ze strony ZSRR. Część konspiracyjnej propagandy, uderzając w PPR, odwoływała się także do nośnych społecznie haseł antysemickich. Dodatkowy problem władz stanowiły aktywne zwłaszcza na prowincji oddziały zbrojne – w atmosferze terroru i samowoli „władz bezpieczeństwa” podjęta przez WiN akcja rozładowywania lasów nie wszędzie przyniosła zakładane rezultaty. Ożywioną działalność prowadziło ponadto, idące własną drogą, odrzucające hasło wyborów i liczące na wybuch kolejnego konfliktu podziemie narodowe.
W takich okolicznościach, z początkiem listopada 1945 r., z Budapesztu – podobnie jak Warszawa znajdującego się w sowieckiej strefie wpływów – napłynęły wieści o wyborczym sukcesie Niezależnej Partii Drobnych Rolników. Ugrupowanie chłopskie, stanowiące odpowiednik mikołajczykowskiego PSL-u, zdobyło na Węgrzech samodzielną większość, otrzymując blisko 60% głosów.
„Położyć tamę reakcji”. Koncepcja Bloku Demokratycznego
W Polsce termin wyborów wciąż jednak pozostawał kwestią otwartą. Mobilizacja na ogół niechętnego nowej władzy społeczeństwa nie zmieniała faktu, że to komuniści trzymali w garści niemal cały aparat policyjno-administracyjny. Ich przewagę nad opozycją pogłębiała państwowa monopolizacja rynku poligraficznego. „Położenie PSL jest raczej paradoksalne. […] Mimo, że jest ono najliczniejszym ugrupowaniem polskim i mimo że jego przywódcy są pierwszoplanowymi postaciami politycznymi […] nie uzyskało dotąd prawa do wydawania własnej prasy codziennej” – notował w październikowym raporcie wnikliwy obserwator Polski pojałtańskiej, ambasador Włoch Eugenio Reale. Choć z biegiem miesięcy wyraźnie wzrastała także liczba członków PPR i koncesjonowanych, acz sprawiających komunistom wiele problemów, struktur PPS, społeczna dominacja Mikołajczyka była niezaprzeczalna.
Tymczasem nacisk w kwestii realizacji postanowień jałtańskich wzrastał. Odpowiedzią komunistów było zaostrzenie kursu wobec PSL i wysunięcie pomysłu Bloku Demokratycznego – wspólnej listy wyborczej wszystkich legalnie działających w Polsce stronnictw. Jego realizacja – poza silnym PSL-em i słabym, rozsadzanym przez pepeerowskie wtyczki chrześcijańsko-społecznym Stronnictwem Pracy (SP) legalnie działały jedynie ugrupowania zależne od komunistów – oznaczałaby odgórny podział mandatów. Tym samym zaś – rezygnację opozycji z walki o wyborcze zwycięstwo, kosztem chwilowego złagodzenia represji i możliwości utrzymania się w rządzie „demokratycznej jedności”.
Kontrolowane przez komunistów media zasypały PSL zarzutami o warcholstwo, reakcyjność i zależność od Wielkiej Brytanii, coraz częściej podnosząc też oskarżenia o współpracę z „faszystowskim podziemiem”. W rzeczywistości, choć gdzieniegdzie do partii ogólnonarodowego sprzeciwu wstępowali także ludzie konspiracji, a poakowski WiN na ogół wzywał do popierania Mikołajczyka, stosunek władz PSL do podziemia był raczej krytyczny.
Liderzy stronnictwa wielokrotnie w ostrych słowach odcinali się zwłaszcza od „band NSZ”, mających eskalować atmosferę bratobójczych mordów i anarchizować – dając tym samym komunstiom argument do odwlekania wyborów – życie kraju. Nie była to jedynie podyktowana warunkami taktyka – równolegle propaganda nacjonalistyczna przedstawiała ruch ludowy jako element zagrażającego Polsce frontu masońskiego „podporządkowanego światowemu żydostwu”, a raporty WiN donosiły o antypeeselowskich wystąpieniach narodowców.
Ostatecznie jednak główna siła opozycji nie uległa problokowej presji. W styczniu 1946 r. na wielkim kongresie PSL, na którym obok chłopskich delegatów w pierwszych ławach gościnnie zasiedli także czołowi politycy komunistyczni, ludowcy otwarcie wezwali do likwidacji okrytego złą sławą Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, wycofania z Polski wojsk sowieckich, wreszcie – do realizacji zobowiązań jałtańsko-poczdamskich, a więc rozpisania nieskrępowanych wyborów parlamentarnych. Nieco ponad miesiąc później Naczelny Komitet Wykonawczy PSL definitywnie zadecydował, że „zasady [przystąpienia do Bloku] wysuwane przez PPS i PPR są nie do przyjęcia”. Jakiekolwiek dalsze rozmowy warunkował przyznaniem partii chłopskiej czołowych stanowisk w państwie.
Fałszywy krok opozycji. Koncepcja Referendum
Wobec fiaska koncepcji wciągnięcia PSL na wspólną listę, komuniści stanęli przed koniecznością znalezienia nowego wybiegu dla odroczenia niechcianej elekcji. Tym okazała się koncepcja referendum ludowego. Dzięki niemu – według wersji podjętej przez całą machinę propagandową PPR – Polacy, po raz pierwszy od lat, mieli dostać szansę bezpośredniego wyrażenia swojego stosunku do kluczowych zagadnień państwowej polityki.
Formalnie inicjatywę przeprowadzenia ludowego plebiscytu zgłosiła wiosną 1946 r. koncesjonowana, zblokowana z PPR i jej satelitami, PPS. Z samym pomysłem przedwyborczego referendum wyszło jednak paradoksalnie kierownictwo ruchu ludowego. Liderzy PSL zaproponowali rzeczony wariant, nie mogąc wyegzekwować właściwej realizacji uchwał jałtańskich. Inspirację stanowiła analogiczna inicjatywa we Francji, gdzie jesienią 1945 r. referendum konstytucyjne poważnie osłabiło znajdującą się dotąd w ofensywie partię komunistyczną.
W polskich warunkach, naznaczonych dominacją PPR, sytuacja była jednak znacznie bardziej problematyczna. „Referendum nie jest na tle wydarzeń europejskich akcją oderwaną. Równolegle naród francuski wypowiedział się przeciw parlamentowi jednoizbowemu. Komuniści ponieśli tam wbrew oczekiwaniom wielką klęskę. Francja jest jednak jeszcze [sic!] krajem niepodległym, podczas gdy my jesteśmy wciąż pod okupacją. Wyniki referendum będą u nas nas na pewno przez administrację PPR sfałszowane” – stwierdzał organ prasowy WiN, „Orzeł Biały”. Mimo to, na ostateczne wytyczne w sprawie stosunku do plebiscytu czołowa organizacja podziemna zalecała czekać.
Z trudności położenia zdawali sobie sprawę oczywiście i sami ludowcy. „Walkę z systemem monopartyjnym wygraliśmy. Egzamin zdaliśmy przy dość trudnych warunkach […]. My dotychczas nie wyraziliśmy zgody na dyktaturę i z dyktaturą innych stronnictw walczymy legalnymi środkami. Okres, który dzieli nas od referendum, nie będzie okresem spokoju. Rozbijane będą nasze wiece, zebrania, będą nagonki w prasie […]. Stronnictwo musi wytrzymać ataki” – głosił Mikołajczyk na posiedzeniu Naczelnego Komitetu Wykonawczego partii.
Ostatecznie uchwała dotycząca referendum przyjęta została bez sprzeciwów, także głosami PSL. Decyzję taką opozycyjny klub podjął mimo niekorzystnego dla siebie doboru pytań. Te dotyczyć miały odpowiednio: 1) zniesienia senatu; 2) utrwalenia osiągnięć reformy rolnej i nacjonalizacji przemysłu; 3) utrzymania granicy zachodniej na Odrze i Nysie. W normalnej sytuacji ludowcy poparliby każde z trzech zagadnień. W realiach wiosny 1946 r. krok taki oznaczał jednak głosowanie tożsame z Blokiem Demokratycznym i ponowne odsunięcie w czasie konfrontacji, mającej wykazać realną przewagę opozycji nad PPR i jej sojusznikami.
„Polaka znak – 3 x TAK”. Kampania przedreferendalna
Z chwilą ogłoszenia terminu referendum – to zaplanowane zostało na niedzielę, 30 czerwca 1946 r. – komuniści rozpoczęli ogromną akcję propagandową, której skala nie miała precedensu. Mimo niedoborów papieru, na agitację przeznaczono ogromne, niekiedy wręcz milionowe nakłady broszur, ulotek, plakatów. Mury i płoty całego kraju pokrył charakterystyczny slogan 3 x TAK, czasami spontanicznie „rozbrajany” zamazaniem litery „T”. Nawoływaniu do głosowania za pepeerowskim Blokiem – referendum miało wykazać jakie poparcie reżim jest w stanie uzyskać drogą propagandową, bez stosowania terroru na masową skalę – towarzyszyły nieustanne ataki na PSL.
Ich motywem przewodnim było wiązanie ugrupowania z siłami reakcji, których siedliskiem miał być przedwojenny senat oraz wykazywanie wspólnoty interesów z podziemiem. W istocie PSL wezwało do głosowania negatywnego na pierwsze z pytań ze względów taktycznych, dla odróżnienia się od komunistów. W instrukcji dla zwolenników stronnictwa ogłoszonej w przededniu plebiscytu, jego wiceprezes Stanisław Bańczyk tłumaczył: „Jeżeli mówimy na pierwsze pytanie NIE, to nie jest to negacja, ale przestrzeganie praw zawartych w konstytucji z 1921 r. [po wojnie oficjalnie powrócono właśnie do konstytucji sprzed zamachu majowego – red.], gdzie jest wyraźnie powiedziane, w jaki sposób może być zmieniona konstytucja. A mianowicie, tylko Zgromadzenie Narodowe, złożone z Sejmu i Senatu, ma prawo dokonywać zmian. Usuwanie już dziś Senatu prowadzi do łamania dalszych praw. Do Senatu jako takiego nie przywiązujemy żadnej wagi”.
Odrębną strategię wobec ludowego głosowania przyjął poakowski WiN. Wiosną 1946 r. stosunek konspiracyjnego zrzeszenia do opozycji mikołajczykowskiej uległ bowiem ochłodzeniu, a jego nowi zwierzchnicy postanowili potraktować głosowanie jako okazję do sprawdzenia własnego wpływu na społeczeństwo. Zrzeszenie wezwało do głosowania NIE w sprawie senatu i reform gospodarczych, podkreślając, że jest przeciwne nie tyle im samym, co metodom ich wprowadzania. „Na pytanie trzecie – dotyczące naszych granic na zachodzie odpowiadamy TAK. Odpowiedź taka łączy się logicznie z całością interesów Polski i stanowić będzie zadokumentowanie wobec zagranicy jednomyślności Narodu Polskiego w sprawie granicy na Odrze i Nysie” – zalecała oficjalna instrukcja referendalna.
Do bojkotu, bądź głosowania 3 x NIE wezwało wreszcie podziemie narodowe. Choć narodowcy od lat głosili hasło polskości Ziem Zachodnich, plebiscyt miał w ich przekonaniu służyć udzieleniu jednoznacznego wotum nieufności narzuconej władzy. Podczas kampanii referendalnej jego zbrojne oddziały występowały nie tylko przeciw ugrupowaniom zblokowanym. Zdarzały się także próby rozbijania wieców peeselowskich oraz przeciwdziałania agitacji WiN-u. Szczególnie napięta była sytuacja w północno-wschodniej części kraju, gdzie narodowcy rzucili hasło: „Kto w dzień pójdzie do urny – w nocy pójdzie do trumny”.
„Urna to jest taki pniak, wrzucisz nie – wychodzi tak”
Zmasowana akcja propagandowa nie przyniosła oczekiwanego przez komunistów rezultatu. Mimo zastraszania i traktowania wrzuconych do urn pustych kart jako aktu poparcia Bloku Demokratycznego, za hasłem 3 x TAK opowiedziało się około 25% uczestników referendum. Głosy należało zatem odpowiednio „policzyć”, czym zajęła się, przybyła do Polski w gorących dniach czerwca 1946 r., specjalna komisja Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego ZSRR pod kierownictwem płk. Arona Pałkina.
Oficjalne wyniki ogłoszono po blisko dwóch tygodniach. Według nich za Blokiem Demokratycznym opowiedzieć miało się aż 73% Polaków. Mimo protestów Mikołajczyka, reakcja państw zachodnich była bardzo zachowawcza.
„Sposoby matactw wychodzą powoli – nie znamy jeszcze wszystkich zakulisowych pociągnięć PPR-u. Jedno wszakże jest pewne, że fałszowano na każdym kroku. Świadczy o tym protest Mikołajczyka podany przez radio londyńskie, świadczą liczne protesty członków komisji regionalnych, świadczą liczne aresztowania […] działaczy politycznych niewygodnych dla reżimu, głównie w Małopolsce i Lubelszczyźnie” – konstatowało winowskie pismo, zwracając uwagę na wyjątkowość przypadku Krakowa, gdzie organ prasowy PPS zdecydował się ogłosić rzeczywiste wyniki plebiscytu. Rozkład głosów wskazywał tam na zwycięstwo strategii głównej organizacji poakowskiej, a także duże poparcie linii PSL. Większość odpowiedzi TAK otrzymało jedynie pytanie dotyczące nowej granicy zachodniej.
Zarówno legalna opozycja, jak i podziemie poakowskie próbowały wyciągać z referendalnej farsy wnioski dla siebie pozytywne. Służyła temu wiedza o rzeczywistej postawie społeczeństwa, które – jak pokazało referendum – mimo trwających od ponad roku represji, ale także benefitów oferowanych przez nową władzę, stało na platformie polskiej suwerenności. Szansy wciąż upatrywano w wyborach, licząc że przy nich – w obliczu społecznego nacisku i kontroli mocarstw zachodnich – komuniści nie będą w stanie posunąć się do tak ordynarnych chwytów.
Mimo prób podobnych interpretacji, świadomość tragizmu położenia stawała się coraz większa. Najwymowniej obrazował to zjawisko wyraźny odpływ ludzi zaangażowanych dotąd w walkę o zachowanie politycznej podmiotowości, będący konsekwencją niemal jawnego sfałszowania czerwcowego referendum. Dotknął on PSL, w którego szeregach rozprzestrzeniać zaczął się marazm, a atmosferę pogarszały kolejne, zarówno inspirowane przez PPR, jak i rzeczywiste – powstałe w wyniku poszukiwań innej niż mikołajczykowska drogi, rozłamy. Dotknął także podziemia, gdzie coraz więcej członków, nie widząc perspektyw zwycięstwa, wycofywało się z dalszej działalności.
* * *
Drugim, nie finalnym, ale rozstrzygającym aktem tragicznej sztuki miały stać się wyczekiwane wybory, przeprowadzone ostatecznie w styczniu 1947 r. Do poparcia słabnącego PSL wezwał wówczas nie tylko topniejący i targany aresztowaniami WiN, ale także część właściwie nie posiadających już centralnego kierownictwa, utrzymujących się jednak gdzieniegdzie w terenie struktur podziemia narodowego. Była to już raczej, miano tego świadomość, dramatyczna manifestacja. Dzień przed głosowaniem, ppłk Łukasz Ciepliński – ostatni prezes WiN-u, orędownik jego prowyborczej walki politycznej i zdeklarowany przeciwnik akcji zbrojnej – w sprawozdaniu przeznaczonym na Zachód notował: „Aresztowania przedwyborcze przechodzą wszelkie oczekiwania. Więzienia pełne. […] Członkowie PSL kolejno zostają aresztowani i w więzieniu muszą wypisać się z PSL. Aresztowano prawie wszystkich posłów z list dzikich. Czekamy z niecierpliwością, aby ta komedia się skończyła”.
Bartek Wójcik
Ilustracja Dominika Hoyle
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach portalu klubjagiellonski.pl