Gdy byłam dzieckiem, nie mogłam zrozumieć, po co rodzice ciągle wyglądali przez okno, gdy bawiłam się na placu zabaw. Albo dlaczego nie pozwalali mi wyjść poza obszar zabudowanego osiedla. Nie rozumiałam, w jakim celu odprowadzali mnie rano do szkoły, skoro doskonale znałam drogę, i dlaczego kazali wracać do domu przed zachodem słońca. I wydawać by się mogło, że wraz z wiekiem to niezrozumienie powoli znikało, ale to nieprawda. Ono wręcz wzrastało i powodowało frustrację. W dodatku te wszystkie pytania… Gdzie idziesz? Z kim będziesz? Za ile wrócisz? I ulubione zdanie mojego taty: „Napisz, jak będziesz na miejscu”. Powtarzał to przy każdym moim wyjściu, nawet, jeżeli to „miejsce” było tuż za rogiem, jedynie po drugiej stronie ulicy. Niecałe siedem minut drogi piechotą. Zaledwie kilka kroczków…
Miałam dziewięć lat, gdy siedziałam z koleżanką na swoim osiedlowym podwórku. Bawiłyśmy się tego dnia na huśtawce, kiedy pojawiła się czwórka młodych, dwudziestokilkuletnich chłopaków. Usiedli na ławce przy klatce schodowej mojego bloku. Co jakiś czas zerkali na nas, uśmiechając się do siebie. Ciągle czułam na sobie wzrok jednego z nich. Robiło się już dość późno i wiedziałam, że powoli powinnam wracać do domu. Ruszyłam więc z koleżanką w stronę furtki placu zabaw. Byłyśmy już na tyle blisko ławki, na której siedzieli mężczyźni, żeby usłyszeć, o czym rozmawiają. Przypatrujący mi się chłopak głośno skomentował moją osobę, mówiąc do swoich kolegów zdanie: „dobra będzie, jak dorośnie”. Jako dziewięcioletnia dziewczynka nie rozumiałam, jakie były jego intencje. Zamiast do domu, wróciłam do mieszkania swojej koleżanki, bo bałam się samodzielnie przejść obok grupki mężczyzn.
Miałam szesnaście lat, gdy pewnego dnia szykowałam się na osiemnaste urodziny siostry mojej bliskiej przyjaciółki. Za oknem było dość chłodno, ale nie na tyle, żebym nie mogła założyć sukienki i ciemnych rajstop. Narzuciłam na siebie ciepłą kurtkę i wyszłam z domu w stronę przystanku. Po kilku minutach przyjechał autobus, więc wstałam z ławki i ruszyłam w kierunku otwierających się drzwi pojazdu. Wtedy poczułam, że ktoś podbiega do mnie z tyłu, wkłada mi ręce pod sukienkę i próbuje ściągnąć rajstopy. Był to młody mężczyzna. Nie zdążyłam nawet zareagować, bo chłopak od razu uciekł, a ja stałam jak sparaliżowana. Do autobusu poza mną wchodziło jeszcze kilka innych osób. Nikt nie zwrócił uwagi na to, co się stało. Nikt nie zareagował.
Miałam dwadzieścia dwa lata, gdy umówiłam się z pewnym chłopakiem na wieczorne spotkanie. Znałam go krótko, dopiero się poznawaliśmy. Poszliśmy najpierw do baru, wypiliśmy jednego drinka, a później usiedliśmy na ławce w parku z butelką białego wina. Nie dawałam żadnych sygnałów, które mogłyby spowodować, że chłopak, z którym się widziałam, pozwolił sobie w pewnym momencie na dotykanie moich nóg. Moje jedno „nie” nie wystarczyło, żeby sytuacja nie powtórzyła się kilkakrotnie.
Na jednym z portali społecznościowych ktoś udostępnił krótki film z peronu w Irlandii. Widać na nim grupkę młodych mężczyzn. Po chwili pojawiają się trzy nastolatki biegnące w stronę pociągu, który miał zaraz odjechać. Jedna z nich została szturchnięta, a drugą kopnięto w ramię. Nikt nie zareagował. Panowie jedynie śmiali się z poczynań swoich kolegów. Po krótkiej chwili pojawia się jeszcze jedna dziewczyna, którą dla „żartów” jeden z nich straszy. Kobieta tracąc równowagę wpadła na tory pociągu stojącego na peronie.
Ostatnio jest we mnie dużo złości i rozgoryczenia. Jestem zmęczona baniem się o siebie, swoje siostry i przyjaciółki. Jestem zmęczona ciągłym odwracaniem się za siebie w trakcie powrotu do domu, gdy na dworze jest już ciemno. Jestem zmęczona unikaniem grupki mężczyzn stojących na ulicy. Jestem zmęczona obwinianiem się, że nie powinnam była pić wina w parku z nowo poznanym chłopakiem i zastanawianiem się, czy moje „nie” było wystarczająco zrozumiałe. Jestem zmęczona upewnianiem się, że moja sukienka nie jest za krótka. Jestem zmęczona mówieniem „napisz, jak będziesz na miejscu” i chwilami jestem zmęczona po prostu byciem kobietą.
Znam wielu naprawdę wspaniałych mężczyzn. Mam to szczęście, że większość z nich jest moimi dobrymi kolegami, a część z nich bliskimi przyjaciółmi. Zawsze czuję się przy nich bezpiecznie, bo mam pewność, że moje „nie” znaczy dla nich „nie”, niezależnie w jakiej sytuacji się znajdziemy. Wiem również, że nie jestem dla nich ani obiektem seksualnym, ani obiektem do żartów. Jestem kobietą, którą szanują. Wiem też, że nigdy nie użyją wobec mnie, ani nikogo innego, siły fizycznej. Mogę zawsze liczyć na ich słowo wsparcia, pomocną dłoń i obecność przy późnych powrotach ze spotkań towarzyskich do domu.
Dlatego, jako kobieta, mam prośbę do tych wszystkich wspaniałych mężczyzn, których znam i do tych, którzy są mi obcy. Reagujcie. Tylko tyle, a może i aż tyle. Nie pozwalajcie na seksistowskie, przekraczające granice smaku żarty w kierunku kobiet. Nie pozwalajcie na głupie zaczepki i przedmiotowe traktowanie. Nie pozwalajcie, żebyśmy musiały powtarzać słowo „nie”. Nie pozwólmy utrwalać tej kultury strachu wśród młodych dziewczyn. Dlatego oprócz ostrzegania swoich córek przed niebezpieczeństwem, uczmy synów szacunku, uświadamiajmy ich i mówmy im o konsekwencjach. Zdaję sobie sprawę z tego, że zarówno nas – kobiety, jak i was – mężczyzn, mogą czekać niebezpieczeństwa na ulicy jak i poza nią, dlatego wspierajmy się wzajemnie. Reagujmy. Czasami jedna reakcja może zmienić wszystko.
Martyna Pacholak
Ilustracja Marysia Lisicka