Warszawa – z pozoru spokojne, zielone osiedle. Mała kamienica z zaledwie dwoma piętrami pamięta chyba jeszcze wojnę. Większość mieszkańców to starsze osoby. Kilka mieszkań kwaterunkowych. I to jedno, które krzyczy o pomoc dla siebie i całej społeczności.
Czy czterdziestoparoletni mężczyzna jest dla nas osobą młodą, czy może jest już w średnim wieku? Od dwudziestu lat zmaga się z chorobą psychiczną. Od czasu do czasu detoks od psychotropów i alkoholu. Nie pracuje. Lubi sobie zapalić. Jego jedyną ostoją spokoju jest mała kawalerka w zielonej części miasta. Mieszka tam dzięki uprzejmości miasta, a jego jedyne środki do życia pochodzą z naszych podatków. Już brzmi to jak smutna historia, a to dopiero jej początek.
Mężczyzna jest pod stałą opieką Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Czy jednak użycie słowa „opieka” w tym przypadku nie jest przesadą? Sami odpowiedzcie sobie na to pytanie. Cykliczne wizyty pracownika społecznego – zapewnianie, że wszystko jest okej, że leki na czas wzięte, powrót z detoksu był być może trudny, ale walczy. Jednak ta walka o każdy następny dzień życia z czasem paraliżuje wszystkich mieszkańców.
Na potrzeby tej historii nazwijmy naszego bohatera Marek. Z pozoru jest spokojnym facetem, który nie zrobi krzywdy ani sobie, ani innym. Problem w tym, że kiedy tylko za pracownikiem MOPS-u, policjantem czy którymś z odważnych sąsiadów zamykają się drzwi na tych 20m2 zaczyna się prawdziwy dramat Marka i mieszkańców kamienicy.
Mężczyzna zamykając się przed światem od czasu do czasu oddaje się ucieczce z pomocą alkoholu. W połączeniu alkoholu z jego chorobą lub lekami, które nawet nie wiadomo czy przyjmuje rozpoczyna się prawdziwe piekło. Rozpoczynają się nieustanne monologi Marka do jakiejś kobiety, pełne wyzwisk i życzenia śmierci. Do kobiety, która prawdopodobnie nigdy nawet nie była w jego mieszkaniu i istnieje tylko w jego głowie. Mimo odgłosów awantury okazuje się, że Marek jest w mieszkaniu zupełnie sam. Zdarza się, że kobieta tak go zdenerwuje, że ten rzuca wszystkim, co ma w domu. W mieszkaniu nie ma więc już żadnych szklanych przedmiotów. On sam mówi sąsiadce ze smutkiem, że już nie ma czym rzucać, czego zniszczyć. Cała kamienica żyje w strachu, że ten mężczyzna, który awanturuje się sam ze sobą i rzuca wszystkim, co ma pod ręką któregoś dnia utożsami widmo, które go prześladuje z którymś z mieszkańców.
Od czasu do czasu ktoś zgłasza te zdarzenia na policję. Anonimowo. Nikt nie chce, aby Marek wiedział, kto wezwał służby. Czasem policja wzywa posiłki, np. pogotowie, które w najlepszym razie weźmie go na kilka godzin na SOR i poda mu środki uspokajające. Podczas odwiedzin u Marka próbują czasem zapytać sąsiadów co się dzieje – ci jednak zajęci swoim życiem nie otwierają drzwi, albo złapani w biegu na korytarzu rzucają coś od niechcenia. Raz spotkało się to z niezrozumieniem i wściekłością jednego z ratowników. Jedna z sąsiadek odparła – „Nie chcę ujawniać przy Marku, że to ja dzwoniłam… Zaraz zwolnicie go do domu, a ja będę musiała tutaj z nim zostać, kiedy Pan pojedzie”. Nie da się spać, nie da się przyjmować gości, nie można liczyć na odpoczynek po pracy. Nigdy nie wiadomo, kiedy tykająca bomba wybuchnie.
Męka Marka i jego sąsiadów miałaby szansę się zakończyć, gdyby system opieki był lepszy. Ale niestety nie jest. MOPS odwiedza go od czasu do czasu i tłumaczy innym, że nie jest on groźny dla otoczenia. Trudno w to jednak uwierzyć słuchając dzień w dzień dramatu, który rozgrywa się pod piątką. Jedyne, co pracownicy mogą zrobić to uruchomić procedurę przesiedlenia. Dla mieszkańców kamienicy jest to być może rozwiązanie i szansa na normalne życie, ale nie jest tym samym dla Marka.
Czasem oglądając główne wydanie serwisu informacyjnego zastanawiamy się, jak to się stało, że ktoś dopuścił do danej tragedii. Odpowiedź – system nie działa, jest dziurawy. Widocznie dopiero wtedy, gdy osoba taka jak Marek targnie się na swoje życie lub skrzywdzi innych ktoś się tym zainteresuje. Smutne, bo podobne tragedie spotykają wiele innych osób.
Klaudia Ziemiańska
Ilustracja Dominika Hoyle