Zagadnienie modernizowania powojennego modernizmu jest pewnego tego słowa znaczeniu tematem tabu, zarówno dla użytkowników obiektów tego okresu, inwestorów, architektów, historyków sztuki, jak i konserwatorów zabytków.
Przede wszystkim problem dotyczy architektury modernistycznej po tak zwanej „odwilży”, czyli po odejściu od narzuconej doktryny realizmu socjalistycznego w latach 50. XX w.z chwilą nastąpienia rządów Gomułki. Jest to okres o tyle trudny, że projekty, założenia i wizje architektów tamtego okresu były naprawdę ambitne. Przede wszystkim rozumieli oni użytkownika i za priorytet stawiali sobie uwzględnianie programu społecznego w docelowej tkance urbanistycznej, która w dzisiejszych realiach jest praktycznie nieosiągalna.
Pięć lat temu Biuro Stołecznego Konserwatora Zabytków wydało dość skromną publikację pt. „Jak modernizować modernizm?” Publikacja została opracowana na podstawie dobrych i złych praktyk przy podejmowanych remontach. Zwrócono uwagę na detal architektoniczny, zasadę kompozycji brył, strukturę tynków, itd. Dlaczego uważam, że publikacja jest skromna? To w jaki sposób należy modernizować modernizm dotyczy wyłącznie obiektów, które powstały w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Trudno mówić o modernizmie jako jednej spójnej całości. O ile obiekty modernistyczne zrealizowane w pierwszych latach powojennych bazują na założeniach architektonicznych, urbanistycznych, jak i estetycznych zgodnie z awangardowymi trendami, które były nowatorskie z końcem lat 30., jak chociażby Styl ‘37 (rozwiązania znane chociażby ze starego WSM na Żoliborzu Centralnym, ale nie tylko).
Nurt późnego modernizmu, który nastąpił po 1956 r. był o tyle trudny, że projektowano przy ogromnych oszczędnościach materiałowych, narastającej typizacji, narzucaniu technologii przez wykonawców, czy też przy zastosowaniu normatywów związanych z powierzchnią mieszkań w zależności od modelu rodziny. W tym okresie rozpoczęto stosować technologię wielkopłytową. W tym czasie stosowano m. in. „cegłę żerańską” – czyli betonowe płyty z kanałami w różnych wymiarach, które stosowano najpierw przy konstruowaniu stropów, następnie przy montażu ścian konstrukcyjnych (tak zwana rama „H”). Już w pierwszych latach eksploatacji budynków z tego okresu występował problem przemarzania ścian (np. Osiedle WSM Zatrasie). Innym materiałem bardzo cennym pod względem estetycznym charakterystycznym dla obiektów z przełomu lat 50. i 60. XX w. jest cegła silikatowa. Mimo jej specyficznego i unikatowego piękna jest to cegła wapienna o słabej wytrzymałości. Jednocześnie przy zastosowaniu jej na ścianach szczytowych nie daje ona tak dobrych parametrów termoizolacyjnych jak tradycyjna czerwona cegła. Z tym problemem zmagała się spółdzielnia przy termomodernizacji budynków na Osiedlu Sady Żoliborskie. W efekcie elewacja została ocieplona stylodurem, a w miejscu gdzie była płaszczyzna z cegły silikatowej zastosowano klinkier imitujący cegłę silikatową. Mimo zmian grubości ścian (a co za tym idzie: zmiana proporcji) remont modernizacji wyszedł bardzo dobrze. Mimo większych kosztów niż typowe „ogacenie”, czyli obłożenie styropianem, pokryciem tynkiem cienkowarstwowym i pomalowaniem budynków kolorami wybranymi przez panią z administracji osiedla (słynna w Polsce: pasteloza) efekt tego remontu przełożył się na jakość nie tylko estetyczną, ale i wykonawczą. Trzeba podkreślić, że to był pierwszy tego typu remont (chyba na terenie całej Polski?) wykonany już 15 lat temu. Dla porównania równolegle ocieplano elewacje na wspomnianym wcześniej Zatrasiu, gdzie elewacje na wielu budynkach proszą się o kolejny kapitany remont.
Niestety wiele osób z branży konserwatorskiej ma sceptyczny pogląd na temat ocieplania jakichkolwiek budynków styropianem w obawie o zniszczenie detali, proporcji, itp. Trudno byłoby się z tym nie zgodzić, ale biorąc pod uwagę technologię tych budynków trzeba wypracować jakiś kompromis w oparciu o doświadczenia ostatnich lat. Niestety problem „pastelozy” i ogacania coraz grubszym styropianem jest coraz bardziej bijącym po oczach problemem przy kształtowaniu przestrzeni wielu miast. Oglądając zdjęcia tych osiedli z lat ich świetności z tym co można obejrzeć teraz nie wymaga większego komentarza. Tylko pytanie nasuwa się podstawowe..! Czy z uwagi na dokonane przekształcenia mamy uznać, że obiekty, czy nawet całe obszary (układy urbanistyczne) należy uznać za bezwartościowe? Trzeba tu podkreślić, że urbanistyka tego okresu była o tyle wyjątkowa, że wprowadzała do tych osiedli ogromne przestrzenie zieleni, dzięki czemu rozwiązania kolorystyczne elewacji miały o tyle znaczenie, że jasne kolory, tak biele, czy szarości były świetnym tłem. Obecnie technologie przy termomodernizacjach są z roku na rok coraz lepsze że pozwalają przy dobrej woli inwestora odtworzyć typowe dla późnego modernizmu detale, takie jak: boniowania, tektonika elewacji taka jak: podciągi-nadproża, rodzaj zastosowanego tynku, itd.
Ogromne dokonanie Pani Prof. Magdaleny Gawin – Generalnej Konserwator Zabytków (Wiceminister Kultury i Dziedzictwa Narodowego) przyczyniło się bardzo dla postrzeganie i ochronę wartości dziedzictwa powojennego modernizmu. W 2016 r. wydała ona ogólnik, dzięki któremu skierowała do wojewódzkich, jak i miejskich konserwatorów aby obejmować w gminnych ewidencjach zabytków obiekty i obszary z tego okresu, a w szczególności dotychczasowe dobra kultury współczesnej opracowane przez SARP w 2003 r. Poprzedni ogólnik wydany za poprzedniego generalnego konserwatora uznawał, że dobra kultury współczesnej mają być dobrami kultury współczesnej – to znaczy: nie mają być uznawane za zabytek. Było to o tyle nonsensowe, że nie było do tej pory żadnej ustawy, czy jakiegokolwiek organu, który egzekwowałaby ochronę przestrzenną, nawet przy uchwalonym planie zagospodarowania przestrzennego ciężko mówić o detalach, kolorystyce, itd. Wydział Architektury i Budownictwa dla danej dzielnicy wydaje pozwolenia na budowę, ale nie ocenia i nie podejmuje działań interwencyjnych, czy kontrolnych jeśli inwestor wykona coś niezgodnie z pierwotnym założeniem. Od tego jest inspektor nadzoru budowlanego, który generalnie kieruje się kwestiami technicznymi, a nie estetycznymi.
W moim subiektywnym odczuciu przykładem z innych państw chronione zabytki powinny być podzielone na poszczególne stopnie, dzięki którym odróżnimy wymagania przy pracach konserwatorskich i remontowych dla obiektów np. neoklasycystycznych w stosunku do architektury modernistycznej, czy późnomodernistycznej. Wiele osiedli, jak ostatnio ujęte w gminnej ewidencji Osiedle IBJ w Aninie wybudowane dla pracowników Instytutu Badań Jądrowych projektu „trzech tygrysów” (Kłyszewski, Mokrzyński, Wierzbicki) ma do dziś zachowane unikatowe mozaiki – podobne do tych sprzed wejścia do budynku przy ul. Kredytowej 8 (Mister Warszawy 1959) tych samych autorów. Pojedyncze budynki w tym zespole były już niestety ocieplone bez zachowania detalu, ale czy w związku z powyższym należy traktować takie obszary za niewartościowe? Zero jedynkowe podejście zdecydowanie nie jest w tym przypadku rozwiązanie. Chciałbym, aby osoby zajmujące się architekturą późnomodernistyczną, jak również sami konserwatorzy i osoby z innych profesji zajmujących się tą branżą wyszli z inicjatywą opracowania docelowych standardów dla „źle urodzonych” jak określił w swojej książce znany publicysta Filip Springer.
Wiktor Zając
Ilustracja Dominika Hoyle