Lubię sobie pojeździć. Nie, nie samochodem, bo mam szacunek do klimatu i pecha do egzaminów. Jeżdżę rowerem. Wszystkim na około opowiadam, że nie ma takiego miejsca na Żoliborzu, do którego nie dojechałbym w ciągu czterech minut – niektórzy wścibscy testują mnie stoperem. Jako prawdziwy patriota ulicy Czarnieckiego z moim ścigaczem nie zapuszczam się jednak w dalekie rejony stolicy – w końcu u nas i tak jest najładniej. W moim jednoosobowym bolidzie najbardziej lubię krążyć sobie późną nocą. Zaczynam od zjazdu w dół ulicy Mickiewicza, wzdłuż trasy, na której uczyłem się jeździć i staram się ze wszystkich sił nie rozkwasić na zakręcie przed szkołą muzyczną. Potem pędzę Kaniowską, mierzę się wzrokiem z niepokojącą białą rzeźą po lewej stronie i bez trzymanki dojeżdżam z impetem do Placu Słonecznego. Tam nabieram dodatkowej prędkości wirując wokół niedawno powalonego drzewa, żeby wystrzelić jak rakieta w ulicę Śmiałą. I kiedy już nie mogę pędzić szybciej, mój rower o oponach cienkich jak pergamin zaczyna podskakiwać i trząść się, jakbym wypadł na górski szlak. Wertepy wybijają mnie zupełnie z transu. Zazwyczaj nie przejąłbym się tym aż tak, jednak coś każe mi jechać dalej dziurawą drogą. Postanawiam zbadać ją metodycznie. Zaczynam od wylotu parku Żeromskiego przy placu zabaw, gdzie kałuże w jezdni mogłyby bez trudu połknąć bawiących się w okolicy przedszkolaków. Mijam ulicę Czarnieckiego, przy której mój szlak na chwilę prostuje się i ładnieje, jednak gdy tylko jej pięknie przystrzyżone żywopłociki chowają się za zakrętem, szlak znów dziczeje i eksponuje swój szorstki charakter. Przepraszam mój płaczący rowerek za każdy wertep, którego nie udaje mi się ominąć, jednak jest to zadanie dosłownie i w przenośni karkołomne. Beton marszczy się i łypie w górę mnóstwem błyszczących ślepi. Droga składająca się wyłącznie ze zszytych ze sobą łat szaro-czarnego betonu. Nie wydaję pochopnych wniosków – sprawdzam stan okolicznych jezdni i stwierdzam, że poza równie pokaleczoną ulicą Śmiałą, wszystkie prezentują się co najmniej przyzwoicie. Nie rozumiem, dlaczego właśnie ulica Mierosławskiego stanowiąca trzon Żoliborza wygląda jak dzieło doktora Frankensteina? Sprawę należy zbadać doszczętnie, dla dobra mojego roweru.
Nazajutrz kontaktuję się z wyższą instancją żoliborskiego objawienia – redakcją „Wilsoniaka”. W oczekiwaniu na odpowiedzi lub poszlaki przeszukuję Internet. Zaczynam od przybliżenia sobie sylwetki patrona ulicy. Generał Mierosławski okazuje się być zawodowym, lecz nie odnoszącym sukcesów rewolucjonistą, emigrantem i poetą. Jego burzliwy, ale smutny życiorys magnetyzuje moją wyobraźnię. Został ranny, postrzelony? Tak. Ile kul, nie wiadomo. Nic nie wskóram, chociaż przypuszczam, że dziur w jego ulicy jest więcej niż w jego mundurze. Pokrewieństwo ulicy Śmiałej staje się jednak jakoś jaśniejsze. Tak na marginesie, czy słyszeliście o jego karierze wynalazcy? Ma on na koncie między innymi wynalezienie tornistra mogącego służyć w razie potrzeby jako tarcza. Bez wątpienia śmiały woj, ale dziur w … Z beznadziejnych poszukiwań ratuje mnie kolega, pracujący w urzędzie dzielnicy. Odpowiada mi bardzo rzeczowo: Istnieje lista, według której wybiera się ulice do remontu. W tym roku była to oczywiście ulica Rydygiera – jej kocie łby wciąż próbuje zapomnieć mój rower. A więc istnieje lista, ulica Śmiała na niej była, ale zaginęła przez Coviada. A ulicy Mierosławskiego nie było w ogóle. Jak to! Inny, także dociekliwy redaktor wspomina, że wnioski w podobnych sprawach wysyłane do urzędu przez różne miejskie stowarzyszenia giną gdzieś bez znaku. A więc ulica jest jaka jest, bo tak. Bulwersuje mnie to. Pytam kolegi, który przy niej mieszka, czy zawsze była w takim stanie: „no jasne stary, odkąd pamiętam” odpowiada. Ale od kiedy tak? Sięgam do archiwów. Na łamach Gazety Żoliborskiej w artykule Mateusza Durlika „Ulica Śmiała. Dziurawa i niebezpieczna. 50 lat bezskutecznej walki o remont” cytowane są zasadne, pełne zimnego zrozumienia argumenty żoliborskich działaczy i wykrętne odpowiedzi urzędników.
Sięgam dalej w odmęty internetowych archiwów. W artykule Jarosława Osowskiego z 2009 roku w Gazecie Wyborczej o ulicy Śmiałej tak wypowiada się gen. Stefan Bałuk, uczestnik Powstania Warszawskiego: „Chodniki są pełne dziur, jezdnie pozapadane, ulica nadaje się chyba tylko dla wozów pancernych.” Pełna zgoda, panie generale. Wtedy sytuacja prezentowała się jednak zgoła inaczej. Urząd zaproponował rewitalizację Żoliborza Oficerskiego, którą to oprotestowali mieszkańcy. O ulicy Mierosławskiego znów żadnej wzmianki. Inny artykuł Gazety sugeruje tytułem, że próżne są nadzieje mieszkańców, bo „prezes tam nie mieszka”. Wszędzie powtarza się informacja o remoncie nieprzeprowadzonym od 50 lat. A więc w roku 1970 cud się stał i ulice wyremontowano. Dlaczego akurat wtedy? Jestem niedowiarkiem. Brnę dalej w archiwa. Trafiam na stronę, która historyczne zdjęcia żoliborskich ulic porządkuje chronologicznie. Z trwogą klikam gdzieś w lata 80-te. I jest. Dziura. Szczerzy się na zdjęciu podpisanym „Śmiała 49” z 1981 roku. Jadę na miejsce zbrodni. Sprawdzam. To ta sama. Czy w ciągu 11 lat mogła się tam pojawić od legendarnego remontu? Słyszałem coś o niezwykłych zdolnościach PRL-owskich fachowców, ale zakładam, że musi być tam dłużej. Docieram na same dno studni. Rok 1930 – Rue Śmiała, Żolibórz – gładka, śnieżnobiała. Do pocztówki załączone zdjęcie uśmiechniętych, pełnych przedwojennej elegancji robotników pozujących przy świeżo uformowanej jezdni. Czy to możliwe? Czy ulica Mierosławskiego jaki i Śmiała tak naprawdę nigdy jeszcze nie doczekała się pełnego remontu? Czy pod warstwami kolorowych łat spoczywa dzieło rąk naszych pradziadków? Zwracam się do starszych żoliborzan i ich pamięci. Tymczasem, jednego przynajmniej mogę pewien – generał Mierosławski, patron nieudanych rewolucji, problemy swojej ulicy zrozumiałby doskonale.
Antek Kostrzewa