ŻOLIBORSKI KOCI ŁAD

W każdym ze swoich artykułów podkreślam, że Żoliborz jest wyjątkowy i to pod każdym względem. Nie są to puste słowa, bo zapewne zgodzicie się ze mną, że jest to miejsce wciąż nieodkryte, w pewnym stopniu dzikie. Mieszkam tu od urodzenia i jak pewnie wielu z Was wydaje mi się, że już wszystko wiem o Żoliborzu, a tymczasem… Żyjemy w centrum ważnych wydarzeń, ale nie miałem zielonego pojęcia, że mieszamy w dzielnicy w której dzieje się akcja opowieści fantastycznych i przygodowych. Postanowiłem więc przeprowadzić wywiad z pisarką Ewą Karwan-Jastrzębską, autorką takich dzieł, jak „Banda Michałka”, czy „Agata z Placu Słonecznego”.

H.Z.: Skąd pojawił się pomysł na pisanie powieści? Czy mogłaby Pani trochę opowiedzieć o sobie naszym czytelnikom?

E.K-J.: Przygoda z opowiadaniem baśni i różnych historii sięga dalekich czasów dzieciństwa. To wtedy, o czym piszę we wstępie do cyklu „Agata z placu Słonecznego”, zaczęłam szukać własnych historii: „Moje dzieciństwo rozciągało się w ogrodzie, między kryjówką pod schodkami domu a parkanem uginającym się pod ciężarem róż. Gdzieś po drodze narodziła się nieskończona możliwość”. Baśnie opowiadałam przesiadując w ogrodzie z małą przyjaciółką z sąsiedztwa, która słuchała opowieści o smokach, rycerzach i wróżkach. Gdy nauczyłam się pisać, a stało się to wcześniej – bo rodzice wyjechali do Afryki, tata jest lekarzem, i Mama nauczyła mnie i starszą o dwa lata siostrę pisania i czytania – zaczęła się moja miłość do książek. Pierwszym bohaterem, który pojawił się na świecie był Miś Fantazy. Narodził się w audycji literackiej „Radio Miś” w Esce. Gdy zaproponowano mi poprowadzenie programu dla dzieci (byłam autorką audycji Przeboje Literackie Eski i innych „dorosłych” programów) zaczęłam zastanawiać się co może wydarzyć się podczas dwugodzinnego spotkania z młodszymi słuchaczami. Wtedy wymyśliłam pisanie bajki w odcinkach. Rozmawiałam z małymi słuchaczami o bohaterach. Dzieci pokochały Misia Fantazego, dzwoniły do radia, wymyślały swoje historie. Po kilku miesiącach zgłosił się do mnie wydawca. Wtedy zaczęłam pisać prawdziwą książkę.

H.Z.: Do jakiej grupy wiekowej jest skierowana Pani twórczość?

E.K-J.: Adresatami mojej twórczości są w gruncie rzeczy wszyscy. Piszę pod pseudonimem książki komercyjne dla dorosłych, serialowe i filmowe, ale zasadniczą i główną grupą odbiorców mojej twórczości są dzieci i młodzież. Wśród wydanych tytułów jest kilkanaście książek, których akcja toczy się tutaj, na Żoliborzu, a ich bohaterowie mieszkają zazwyczaj przy placu Wilsona. Ale też wyruszamy wspólnie dalej, bo pisanie rodzi się przede wszystkim z obserwowania świata. I podróż w inne zakątki świata jest równie ważna jak trwanie w naszej przestrzeni, choć jestem zdania, że nie ruszanie się z miejsca, podobnie jak Kant nie opuścił nigdy Królestwa, też może przynieść ciekawe doświadczenie. W moich powieściach pojawia się często Ameryka Środkowa. Nie bez powodu, bo w okresie studiów odbyłam podróż do Meksyku, Belize, Hondurasu i Gwatemali. Trwała ponad miesiąc. I przestrzeń ta przenika do moich historii, czuję zapachy chilli i czosnku, widzę jaskrawe kolory, pamiętam uśmiechnięte twarze, piramidy Majów i dżunglę, miasta i wioski i szczekające psy i ukryte w koronach drzew tukany. To bardzo pomaga w pisaniu „prawdziwych” powieści. Żoliborską „Bandę Michałka” (ukazały się trzy tomy) napisałam o moim synu Mikołaju. Są tu jego przyjaciele, Ci prawdziwi, istniejący w życiu realnym i „prawie” prawdziwe przygody. Ci przyjaciele noszą własne imiona, tylko Mikołajowi musiałam nadać inne, ze względu na słynnego MIKOŁAJKA [„Mikołajka” autorstwa R. Gościnnego i J. J. Sempe’ego – przyp. red.] . Gdy ukazał się pierwszy tom występujący w powieści, przyjaciele udzielili wywiadu w radiu o tym, jak to jest być bohaterem literackim. Kolejne żoliborskie powieści to „Duchy w teatrze”, „Sobowtór” „Misja Xibalba”, „Misja Feniks” i wspomniana wcześniej seria „Agata z placu Słonecznego”.

H.Z.: Od kiedy jest Pani związana z Żoliborzem? 

E.K-J.: Z Żoliborzem jestem związana od ponad trzydziestu lat. Mój mąż Marek urodził się na Żoliborzu, jego dziadek był w latach trzydziestych ubiegłego stulecia jednym z członków założycieli Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Ja zaś okres dzieciństwa i studiów spędziłam w domu rodzinnym na Mokotowie. Oboje pochodzimy z wielopokoleniowych warszawskich rodzin.

H.Z.: Za co najbardziej lubi Pani naszą dzielnicę?

E.K.-J.: Żoliborz lubię za nieoczekiwane kontrasty. Z jednej strony niespieszni starsi mieszkańcy, przechodnie z historiami odkrywanymi w ich rysach. Wędrują ulicami, przesiadują na ławkach w parku, są tak bardzo inspirujący i na swój sposób piękni. Z drugiej strony energia ludzi młodych, czego dowodem jest choćby teatr w Szklanym Domu przy Mickiewicza. Młodzi artyści manifestują brak pokory wobec rzeczywistości i waleczność. To mnie zachwyca. Żoliborz pełen jest różnorodności, jest kolorowy i pełen nadziei. I bardzo wyrazisty.

H.Z.: Jaką tematykę, najczęściej, poruszają Pani powieści?

E.K.-J.: To trudne pytanie. Bo tematów jest wiele i nie ma wiodących. O lokacjach już rozmawialiśmy, na pewno istotne są dla mnie relacje między ludźmi i konflikty, które może rodzić niezrozumienie, na pewno magia światów, które możemy sami tworzyć, moc bohaterów, gdy stoi za nimi dobro.

H.Z.: Na czym polega „Koci ład”, o którym Pani pisze w jednym ze swoich dzieł.

E.K.-J. „Koci król”, poemat namalowany przez Józefa Wilkonia porusza ważny temat, bo temat władzy i jej pułapek. Pisałam go, z poczuciem, że tworzę metaforę ludzkiej słabości i jak oświeceniowi twórcy, którzy w bajce zwierzęcej ukrywali ludzkie przywary dociekam przyczyn tej słabości. Taki kostium pozwala w bardziej wyrazisty sposób ukazywać moc zła i moc dobra. To utwór dla dorosłych i dla starszych dzieci. Liczne recenzje wskazują na głębokie zrozumienie mojej intencji. W czasach, kiedy łamane są prawa człowieka, kiedy wolność sądów i niezawisłość sędziów przechodzą do historii, choć zawsze trzeba mieć nadzieję na naprawę wyrządzonych szkód, takie książki są chętnie czytane. Moi koci bohaterowie uśpieni dobrami gnuśnieją, rewolucji dokonują nieliczni niepokorni, którzy porywają za sobą tłum. Osiągnięty ład jest pozorny. Choć finał poematu daje nadzieję na życie w harmonii i choć to utopia nie należy tracić nadziei i warto liczyć na jej urzeczywistnienie.

H.Z.: Jakby miała Pani układać lub współtworzyć program lektur szkolnych, na co położyłaby Pani nacisk? Bardziej klasyka – myślę Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz – czy dzieła współczesne, bardziej aktualne? (Z góry przepraszam za śmieszność pytania).

E.K.-J.: Gdybym miała układać program szkolnych lektur stawiałabym na piękno myśli i przekazu. Nie usuwałabym z listy lektur poetów romantycznych, ale przy okazji sięgania po ich utwory pokazywałabym teksty epoki, pisane nowoczesnym, współczesnym językiem – listy, wstrząsające zapisy przesłuchań z archiwów rosyjskich z okresu powstania listopadowego, dzienniki. Bo takie teksty pozwalają poznać ludzi epoki. To skontrastowanie narracji, odmienność przekazu uzmysłowiłoby uczniom, że język literatury jest czystą kreacją, w której odnajdują nowe przestrzenie, niekoniecznie zapośredniczone w doświadczeniu. Ten dystans pozwoliłby docenić wartość dzieł ich niezależny artystycznie język. Ale też, i o tym trzeba pamiętać, w lekturach powinni pojawiać się twórcy współcześni z całego świata, bo dotykają oni spraw ważnych dla nas tu i teraz, bo są głosem pokolenia. Jak dziecko w szkole ma odnaleźć się w literaturze jeśli nie może jej odnieść do własnego doświadczenia? I oczywiście kluczem są nauczyciele, którzy chcą rozmawiać o lekturach. Bo każda książka to nieskończona możliwość interpretacji i każde dzieło można czytać nie milion sposobów.

H.Z.: Skąd pojawił się pomysł na pisanie powieści? Czy mogłaby Pani trochę opowiedzieć o sobie naszym czytelnikom?

E.K-J.: Przygoda z opowiadaniem baśni i różnych historii sięga dalekich czasów dzieciństwa. To wtedy, o czym piszę we wstępie do cyklu „Agata z placu Słonecznego”, zaczęłam szukać własnych historii: „Moje dzieciństwo rozciągało się w ogrodzie, między kryjówką pod schodkami domu a parkanem uginającym się pod ciężarem róż. Gdzieś po drodze narodziła się nieskończona możliwość”. Baśnie opowiadałam przesiadując w ogrodzie z małą przyjaciółką z sąsiedztwa, która słuchała opowieści o smokach, rycerzach i wróżkach. Gdy nauczyłam się pisać, a stało się to wcześniej – bo rodzice wyjechali do Afryki, tata jest lekarzem, i Mama nauczyła mnie i starszą o dwa lata siostrę pisania i czytania – zaczęła się moja miłość do książek. Pierwszym bohaterem, który pojawił się na świecie był Miś Fantazy. Narodził się w audycji literackiej „Radio Miś” w Esce. Gdy zaproponowano mi poprowadzenie programu dla dzieci (byłam autorką audycji Przeboje Literackie Eski i innych „dorosłych” programów) zaczęłam zastanawiać się co może wydarzyć się podczas dwugodzinnego spotkania z młodszymi słuchaczami. Wtedy wymyśliłam pisanie bajki w odcinkach. Rozmawiałam z małymi słuchaczami o bohaterach. Dzieci pokochały Misia Fantazego, dzwoniły do radia, wymyślały swoje historie. Po kilku miesiącach zgłosił się do mnie wydawca. Wtedy zaczęłam pisać prawdziwą książkę.

H.Z.: Do jakiej grupy wiekowej jest skierowana Pani twórczość?

E.K-J.: Adresatami mojej twórczości są w gruncie rzeczy wszyscy. Piszę pod pseudonimem książki komercyjne dla dorosłych, serialowe i filmowe, ale zasadniczą i główną grupą odbiorców mojej twórczości są dzieci i młodzież. Wśród wydanych tytułów jest kilkanaście książek, których akcja toczy się tutaj, na Żoliborzu, a ich bohaterowie mieszkają zazwyczaj przy placu Wilsona. Ale też wyruszamy wspólnie dalej, bo pisanie rodzi się przede wszystkim z obserwowania świata. I podróż w inne zakątki świata jest równie ważna jak trwanie w naszej przestrzeni, choć jestem zdania, że nie ruszanie się z miejsca, podobnie jak Kant nie opuścił nigdy Królestwa, też może przynieść ciekawe doświadczenie. W moich powieściach pojawia się często Ameryka Środkowa. Nie bez powodu, bo w okresie studiów odbyłam podróż do Meksyku, Belize, Hondurasu i Gwatemali. Trwała ponad miesiąc. I przestrzeń ta przenika do moich historii, czuję zapachy chilli i czosnku, widzę jaskrawe kolory, pamiętam uśmiechnięte twarze, piramidy Majów i dżunglę, miasta i wioski i szczekające psy i ukryte w koronach drzew tukany. To bardzo pomaga w pisaniu „prawdziwych” powieści. Żoliborską „Bandę Michałka” (ukazały się trzy tomy) napisałam o moim synu Mikołaju. Są tu jego przyjaciele, Ci prawdziwi, istniejący w życiu realnym i „prawie” prawdziwe przygody. Ci przyjaciele noszą własne imiona, tylko Mikołajowi musiałam nadać inne, ze względu na słynnego MIKOŁAJKA [„Mikołajka” autorstwa R. Gościnnego i J. J. Sempe’ego – przyp. red.] . Gdy ukazał się pierwszy tom występujący w powieści, przyjaciele udzielili wywiadu w radiu o tym, jak to jest być bohaterem literackim. Kolejne żoliborskie powieści to „Duchy w teatrze”, „Sobowtór” „Misja Xibalba”, „Misja Feniks” i wspomniana wcześniej seria „Agata z placu Słonecznego”.

H.Z.: Od kiedy jest Pani związana z Żoliborzem? 

E.K-J.: Z Żoliborzem jestem związana od ponad trzydziestu lat. Mój mąż Marek urodził się na Żoliborzu, jego dziadek był w latach trzydziestych ubiegłego stulecia jednym z członków założycieli Warszawskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Ja zaś okres dzieciństwa i studiów spędziłam w domu rodzinnym na Mokotowie. Oboje pochodzimy z wielopokoleniowych warszawskich rodzin.

H.Z.: Za co najbardziej lubi Pani naszą dzielnicę?

E.K.-J.: Żoliborz lubię za nieoczekiwane kontrasty. Z jednej strony niespieszni starsi mieszkańcy, przechodnie z historiami odkrywanymi w ich rysach. Wędrują ulicami, przesiadują na ławkach w parku, są tak bardzo inspirujący i na swój sposób piękni. Z drugiej strony energia ludzi młodych, czego dowodem jest choćby teatr w Szklanym Domu przy Mickiewicza. Młodzi artyści manifestują brak pokory wobec rzeczywistości i waleczność. To mnie zachwyca. Żoliborz pełen jest różnorodności, jest kolorowy i pełen nadziei. I bardzo wyrazisty.

H.Z.: Jaką tematykę, najczęściej, poruszają Pani powieści?

E.K.-J.: To trudne pytanie. Bo tematów jest wiele i nie ma wiodących. O lokacjach już rozmawialiśmy, na pewno istotne są dla mnie relacje między ludźmi i konflikty, które może rodzić niezrozumienie, na pewno magia światów, które możemy sami tworzyć, moc bohaterów, gdy stoi za nimi dobro.

H.Z.: Na czym polega „Koci ład”, o którym Pani pisze w jednym ze swoich dzieł.

E.K.-J. „Koci król”, poemat namalowany przez Józefa Wilkonia porusza ważny temat, bo temat władzy i jej pułapek. Pisałam go, z poczuciem, że tworzę metaforę ludzkiej słabości i jak oświeceniowi twórcy, którzy w bajce zwierzęcej ukrywali ludzkie przywary dociekam przyczyn tej słabości. Taki kostium pozwala w bardziej wyrazisty sposób ukazywać moc zła i moc dobra. To utwór dla dorosłych i dla starszych dzieci. Liczne recenzje wskazują na głębokie zrozumienie mojej intencji. W czasach, kiedy łamane są prawa człowieka, kiedy wolność sądów i niezawisłość sędziów przechodzą do historii, choć zawsze trzeba mieć nadzieję na naprawę wyrządzonych szkód, takie książki są chętnie czytane. Moi koci bohaterowie uśpieni dobrami gnuśnieją, rewolucji dokonują nieliczni niepokorni, którzy porywają za sobą tłum. Osiągnięty ład jest pozorny. Choć finał poematu daje nadzieję na życie w harmonii i choć to utopia nie należy tracić nadziei i warto liczyć na jej urzeczywistnienie.

H.Z.: Jakby miała Pani układać lub współtworzyć program lektur szkolnych, na co położyłaby Pani nacisk? Bardziej klasyka – myślę Mickiewicz, Słowacki, Sienkiewicz – czy dzieła współczesne, bardziej aktualne? (Z góry przepraszam za śmieszność pytania).

E.K.-J.: Gdybym miała układać program szkolnych lektur stawiałabym na piękno myśli i przekazu. Nie usuwałabym z listy lektur poetów romantycznych, ale przy okazji sięgania po ich utwory pokazywałabym teksty epoki, pisane nowoczesnym, współczesnym językiem – listy, wstrząsające zapisy przesłuchań z archiwów rosyjskich z okresu powstania listopadowego, dzienniki. Bo takie teksty pozwalają poznać ludzi epoki. To skontrastowanie narracji, odmienność przekazu uzmysłowiłoby uczniom, że język literatury jest czystą kreacją, w której odnajdują nowe przestrzenie, niekoniecznie zapośredniczone w doświadczeniu. Ten dystans pozwoliłby docenić wartość dzieł ich niezależny artystycznie język. Ale też, i o tym trzeba pamiętać, w lekturach powinni pojawiać się twórcy współcześni z całego świata, bo dotykają oni spraw ważnych dla nas tu i teraz, bo są głosem pokolenia. Jak dziecko w szkole ma odnaleźć się w literaturze jeśli nie może jej odnieść do własnego doświadczenia? I oczywiście kluczem są nauczyciele, którzy chcą rozmawiać o lekturach. Bo każda książka to nieskończona możliwość interpretacji i każde dzieło można czytać nie milion sposobów.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *