WARSZAWSKI SPLEEN

Czarne sylwetki przechodniów odbijają się w kwadratach mokrego chodnika. Mgła tłumi dźwięki. W deszczowej Warszawie schyłku lat trzydziestych szukam schronienia przed czerwcowym skwarem.

Styczeń 1938 roku. Nieznany z imienia fotograf przystaje na Krakowskim Przedmieściu przy kamienicy Roeslerów i uwiecznia płynący tłum. O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny / I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny, / Dżdżu krople padają i tłuką w me okno… / Jęk szklany… płacz szklany… a szyby w mgle mokną / I światła szarego blask sączy się senny… / O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny… – trzydzieści lat wcześniej układa wersy Leopold Staff. W 1983 roku, w zupełnie innym świecie, z płyty winylowej po raz pierwszy sączy się głos Kory: Chmury wiszą nad miastem / Ciemno i wstać nie mogę (…) / Czekam na wiatr co rozgoni / Ciemne skłębione zasłony / Stanę wtedy na raz / Ze słońcem twarzą w twarz.

Trzy obrazy spośród wielu podobnych, różni autorzy, jeden stan duszy.

Patrzę i oddycham tym miastem-niemiastem ze zdjęcia, przesłoniętym zasłoną z deszczu i mgły. Znam je. Tak jak oni, warszawiacy sprzed wieku, przebiegałam przez Plac Zamkowy dziesiątki razy, mijałam kościół św. Anny z lewej i wylot ulicy Miodowej z prawej strony, a potem spieszyłam Krakowskim Przedmieściem w kierunku Uniwersytetu i dalej, kątem oka zerkając na witryny i oplakatowane słupy. Znam tę Warszawę i jej nie znam – bo pozbawiona ostrych konturów i zaludniona smutnymi postaciami bez twarzy jest inna, nierzeczywista, trochę jak ze snu.

Melancholia – lubię samo brzmienie tego słowa – jest nieodłączną towarzyszką dziewiętnastowiecznej i wczesnodwudziestowiecznej fotografii. Piktorializm, dominujący kierunek tamtego okresu, czerpał inspirację z malarstwa i nawiązywał do jego estetyki, na piedestale stawiając przede wszystkim piękno obrazu. Twórcy szukali miękkiego światła, chętnie fotografowali we mgle, smogu i po zmroku, a odbitki poddawali dodatkowym zabiegom upiększającym, dążąc do uzyskania aury tajemniczości i swoistej baśniowości. Wśród prac najznakomitszych europejskich i amerykańskich piktorialistów z początku stulecia (wymieńmy, tytułem przykładu, Alfreda Stieglitza i Léonarda Misonne’a) znajdziemy pejzaże miejskie przypominające omawianą fotografię. Polski piktorializm, rozwijający się (z lekkim opóźnieniem) pod egidą Jana Bułhaka, w okresie międzywojennym wciąż miał się świetnie.

Czy anonimowy warszawski fotograf świadomie wpisał się w obowiązujący nurt, zaplanował kadr, wybrał miejsce, porę i optymalne warunki? Czy nacisnął spust migawki ot tak, tchnięty nagłym impulsem? Czy znał dwa malarskie arcydzieła: Ogród Saski Aleksandra Gierymskiego i Rynek Starego Miasta w Warszawie nocą Józefa Pankiewicza – i czy mógł przeczuwać, że pewnego dnia ktoś zestawi z nimi jego własną pracę, dostrzegając w niejpodobne melancholię i ciszę?

Tak.

Nie.

Może.

A może to nieistotne?

Kiedy przymykam oczy, znika rozpalone letnim żarem miasto. Styczniowe powietrze pachnie chłodem i deszczem.

TEKST: Kamila Snopek

ZDJĘCIE: NAC

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *