To musi być proste. Tak bardzo, jak tylko się da. Dotknąłem kuli. Była zimna, jej powierzchnia pływała pod moimi palcami. Było w niej coś nie z tego świata, chociaż dopiero, co widziałem ją na wystawie sklepowej. Teraz była moja. Kolejna niepotrzebna rzecz, która wkrótce zakurzy się w pokoju mojego życia. Wstrząsnąłem ją. Ludzie znajdujący się w środku poruszyli się nieznacznie. Zupełnie tak, jakbym nie miał wpływu na sytuację tam w środku. Niewzruszeni, unoszący się w tej sennej galarecie, zadali mi niezwykle bolesny cios, prawdopodobnie nie zdając sobie z tego sprawy. Przecież nie mogli nie zareagować na brutalną siłę, której pierwszy raz w życiu byłem uosobieniem. Tutaj na zewnątrz wstrząsnąłem ich życiem. Tam w środku stworzyłem nieznaczną falę, prądem zaniosłem dwójkę nieznajomych w swoje objęcia. Opowiadałem sobie tę historię najżywiej, jak tylko potrafiłem. Nakłaniałem się, jak tylko mogłem do uwierzenia samemu sobie. Głodny karmiłem się kłamstwem. Bo jak zamknięci w tej kuli od nie wiem jak dawna mieli się nie znać? Przyglądałem się im chwile, kiedy zza rogu wyszedł typ jak spod latarni. Nie muszę nawet pisać jak wyglądał, tak samo jak wszyscy w jego typie. Kołnierz płaszcza postawiony wysoko w połączeniu z kapeluszem nie pozwolił mi go zidentyfikować. Chciałem wtedy zobaczyć jego twarz i nie miałem o tym pojęcia. Z zamiarami zasygnalizowanymi szybkim krokiem, podszedł do mojej pary i wyrwał z objęć kobiety jej wybranka. Kolegę. Obcego natręta. Miałaś być tylko moja, ale równie szybko jak to pomyślałem, skarciłem się w myślach. Za szybko. Odeszli ledwie kilka kroków. Zaczęli o czymś żywo dyskutować. Daj sobie z nią spokój, błagam. Ona nie jest dla Ciebie. Miała być moja, ale sklep nie uwzględni takiej reklamacji. Przecież jest proszę Pana, Pan tu kupił u nas, prawda?

Prawda. Szkoda, że nie zauważyłem go wcześniej, ale jak taki typ jak on, miałby zachęcić mnie do jej kupna? Teraz mogę tylko obserwować rozwój wydarzeń. Podsłuchać? Przyłożyłem kulę do ucha, zimno kąśliwie zakuło i jakby przestało istnieć, kiedy ją od niego odjąłem. Cisza. Wciąż tam stali… Człowiek spod latarni, czyli typ spod ciemnej gwiazdy i mój rywal. Śmiało go już tak mogę nazwać. Teraz wymieniali się serdecznościami. Rozweseleni rzucili się sobie w ramiona. Jak starzy przyjaciele zapominający o wszelkich urazach. Może dopiero się poznali? Myślę, że tak. Nie wyglądają na takich, którzy mieliby ochotę się poznać. Nawet jeżeli wpadali na siebie na każdym kroku. To nie są sylwetki ludzi pasujących do siebie, jednak ich przyjaźń jakby postępowała. Młoda czy od dawna istniejąca, była czymś co moją ukochaną ominęło. Stała obok nie reagując. Jak drzewo niewzruszone własnymi owocami, roztartymi na miazgę u jego stóp. Chyba coś tam straciła, może nigdy tego nie miała. Patrzyła wzrokiem wbitym w ziemię, wszędzie tylko nie na nich. Nagle go podniosła i spotkała się z moim. Piłbym nektar z kwiatów twojej sukienki, namalowałbym wiosennym słońcem w ciepły wieczór. Stłukłbym tę cholerną kulę gdybym wiedział, że będziemy razem. Nie słyszysz. Chuchnąłem i palcem narysowałem serce. Zaczęła krzyczeć. Nie mogłem usłyszeć. Krzyk podobnie jak przyjaźń albo radość jest tą rzeczą, która wystarczy zobaczyć. Krzyczała głośno, jak się tylko dało. Wiem, bo wyczytałem to z jej twarzy. Łatwość wynikała z głębokiej czerwieni i żył wychodzących spod kołnierzyka, jakby z zamiarem oplątania jej głowy. Przyglądaliśmy się jej tak przez chwilę we trójkę. Mężczyźni badawczo przemknęli przez trajektorię jej wzroku i spostrzegli mnie. Mój rywal, człowiek mały i tchórzliwy upadł na kolana. Przewrócił się na plecy i zaczął czołgać do tyłu. Jego przyjaciel wciąż wpatrywał się w niebo, czyli na mnie. O mało co nie upuściłem kuli. Wokół mnie wciąż toczyło się życie o swojej stałej prędkości i braku manier. Musiałem zjeść z chodnika, przynajmniej na czas rozwiązania sytuacji tam na dole. Alejka przy sklepie była kryjówką dostateczną. Trzeba powiedzieć, że przez cały ten czas wciąż przed nim stałem. Dopóki postronni brutalnie mi nie przypomnieli, że najwyższa pora ruszyć. Teraz spokojny mogłem wrócić do obserwowania mojego małego przedstawienia. Aktorzy byli na swoich miejscach. Dołączyli kolejni, ale tylko na chwilę, by zaraz się rozpierzchnąć, kiedy ich niebo przybrało barwę skóry mojej twarzy. Stali tak samo jak wtedy, gdy widziałem ich ostatnio. Zerknąłem na paragon by sprawdzić ile to wszystko mnie kosztuje. Nic się nie zmieniło. Ostatnie światła zgasły. Paliła się ta jedna, spod której przyszedł mężczyzna w kapeluszu. Tworzyła miłą poświatę dla sceny przerwanej miłości, romansu, odzyskanej, straconej przyjaźni, tęsknoty, ulgi? Byli tacy samotni. Potrzebują kolejnego wstrząsu, pomyślałem. Przecież od tego tu jestem. Gest wykonałem płynnie, trochę jakbym próbował wzburzyć płatki śniegu, których tam nie było ze względu na panującą porę roku. Tymczasem to ludzie się unieśli, cała trójka. W lekkim tańcu, lżejszym od powietrza. Drań podniósł się z ziemi, zachwycony nagłym napływem odwagi. Moja ukochana już nie przerażona, a uśmiechnięta szeroko, złapała się z nim za ręce i kiedy mężczyzna w kapeluszu chciał dołączyć i zatańczyć w kółku, cóż. Był zmuszony przyglądać się jak robią to bez niego. Idioto, pomyślałem. Nie da się trafić do kobiety za pośrednictwem innego mężczyzny. Posłaniec stanie się kochankiem, przyjaciel zdrajcą. Co sobie myślałeś? Co myślałeś gdy na nich patrzyłeś? Jaki to wspaniały plan i temat do rozmów przyszedł Ci do głowy, kiedy chwilę później postanowiłeś wykonać pierwszy krok? Zaczął od niego bo nie było czego się bać. Ona jednak to inna bajka, inny płatek śniegu, tak inny od całej reszty. Podniosłem głowę. W alejce było bardzo ciemno, na ulicy nie było żywej duszy. Klimat jakby z kuli, więc przezornie podniosłem wzrok do góry. Na szczęście były tam same gwiazdy. Uniosłem ich tak wysoko ja tylko mogłem. Im też się należały.

   Dopiero pod domem zebrałem się w sobie, żeby sprawdzić co u nich. Na placu został już tylko typ spod ciemnej gwiazdy. Był sam, jak ja zaraz będę, kiedy przejdę przez próg drzwi wejściowych. Przyglądałem mu się. Padłem na kolana. Opuściłem kołnierz płaszcza i zdjąłem kapelusz. Spojrzałem się sobie głęboko w oczy i schowałem twarz w dłoniach. Świat, który wtedy mi się rozpadł tutaj był tylko pamiątką, która postawiona obok jej zdjęcia, momentalnie zaczęła zbierać kurz.

Krzysztof Kamiński

Ilustracja Dominika Hoyle