Gdy w 2016 roku Wojciech Tuszko otwierał swoją pierwszą wystawę, miał skończone dziewięćdziesiąt cztery lata, a za sobą kilka dekad fotograficznej praktyki. W przysłowiowej szufladzie w mieszkaniu na warszawskiej Saskiej Kępie tysiące naświetlonych klatek – wśród nich ta – czekały na właściwy czas bardzo długo. I doczekały się.
Fotografia kobiety przemierzającej Rynek Starego Miasta zwraca moją uwagę już wtedy, gdy błądząc po sieci, natrafiam na garść kadrów Tuszki promujących album wydany w końcu ubiegłego roku przez NAC. Kilka tygodni później trzymam książkę w ręce, a obraz powraca z tą samą mocą. Spójrzcie.
Trwa druga połowa lat 50. Wojciech Tuszko, trzydziestokilkulatek, pracuje w redakcji istniejącego od niedawna miesięcznika „Fotografia”. Siedziba czasopisma mieści się na Starym Mieście, z jej okien redaktorzy spoglądają wprost na Rynek. Tamtego dnia Tuszko – tak sobie wyobrażam – zauważa najpierw układ cieni rzucanych przez kamienice w południowym słońcu. Na wyrysowanej światłem ścieżce brakuje jednego detalu, drobnostki, która dopełni geometryczną kompozycję. Brakuje człowieka. Fotograf czuwa oparty o parapet, aparat w ręce, ciało napięte w gotowości, by błyskawicznie podnieść go do oka. Wreszcie na plac wchodzi kobieta, maleńka ludzka sylwetka w czarnym płaszczu; kroczy szybko, mijają sekundy i znika za rogiem, nie domyślając się nawet, jak ważną dla kogoś rolę właśnie odegrała. Później, już w domu, jak zwykle przy użyciu wanny we własnej łazience, Wojciech Tuszko wywoła negatyw, opisze go, dołoży jeszcze jedną cegiełkę do archiwum. Kiedyś, w najdziwniejszym roku nowego stulecia, zdjęcie nabierze kolejnego znaczenia. Ale o tym za chwilę.
Powiedzieć, że Tuszko jest fotografem, to jak nie powiedzieć nic, bo urodzony w Boże Narodzenie 1921 roku warszawiak ma wyjątkowo bogaty życiorys. Fotografować zaczął jeszcze przed wojną, maleńkim aparatem mieszkowym marki Vest Pocket Kodak otrzymanym w prezencie od rodziców. Po okresie okupacji (w relacji dostępnej w archiwum historii mówionej Muzeum Powstania Warszawskiego czytam, że był zaangażowany m.in. w działania konspiracyjne w ramach Narodowej Organizacji Wojskowej) wyjechał na studia chemiczne do Łodzi, by kontynuować naukę rozpoczętą na tajnych kompletach. Od tamtego momentu chemia i fotografia – w erze analogowej mająca wszak z tą pierwszą bardzo wiele wspólnego – przeplatały się stale w jego życiu. W Instytucie Chemii Organicznej PAN pełnił jednocześnie rolę laboranta i naczelnego fotografa. Zatrudniony w Warszawskich Zakładach Fotochemicznych „Foton”, zajmował się podrabianiem zachodnich materiałów fotograficznych; w kolejnych latach wykonywał też m.in. zdjęcia lotnicze i szkolił w owym obszarze żołnierzy.
W 1953 r. Tuszko związał się z „Fotografią”, debiutując na jej łamach tekstem o przechowywaniu odczynników chemicznych. Wciągnięty do redakcji przez przyjaciela, Stanisława Sommera, również fotografa („Staszek, ale ja się na tym kompletnie nie znam! – „Chemik jesteś, wszystko wiesz”), wkrótce pisał już nie tylko o technicznej stronie dziedziny. Recenzował wystawy, jurorował w konkursach, był autorem książek i artykułów w kolejnych czasopismach branżowych. Uznawany za fotograficzny autorytet, przyjęty w poczet członków Związku Polskich Artystów Fotografików, swoich własnych zdjęć nie pokazywał jednak nikomu poza najbliższymi.
Do podzielenia się swoim dorobkiem ze światem namówił go w końcu wnuk, Feliks Tuszko. Tak doszło do debiutanckiej wystawy, a później digitalizacji i udostępnienia całej kolekcji przez Narodowe Archiwum Cyfrowe. Drzwi do Polski drugiej połowy XX wieku widzianej okiem Wojciecha Tuszki właśnie stanęły przed każdym z nas otworem*.
Obraz z Rynku Starego Miasta ma wszystkie cechy znakomitej fotografii, ale gdy kończę ten tekst, jestem coraz bardziej pewna, że nie dlatego do niego wracam. „Piękna cisza”, tak powiedziała o nim przyjaciółka. I rzeczywiście, chodzi o ciszę, i może jeszcze o okruch Tuszkowej zachęty, żeby na nasz spowszedniały w tym dziwnym roku, mały zaokienny świat spojrzeć od czasu do czasu trochę uważniej.
*Wszystkie fotografie dostępne są na portalu: szukajwarchiwach.gov.pl. „Wilsoniak” zachęca do odwiedzin!
TEKST: Kamila Snopek
FOTO: NAC