– Jak można interesować się sportem, w którym 22 spoconych facetów biega za kawałkiem skóry? – to pytanie często pojawia się w kłótniach między zwolennikami innych dyscyplin sportowych a miłośnikami piłki nożnej. Nie mnie to rozstrzygać, jednak nie wyobrażam sobie, jak mógłbym nie pasjonować się futbolem. A jak piłka, to wiadomo – bojo musi być.
Nigdy nie zapomnę wyjść na spacer z tatą na pobliskie tereny Cytadeli, aby pokopać w bramkę, którą tam postawiono. – Piłka jest okrągła, a bramki są dwie – te legendarne słowa Kazimierza Górskiego nie znajdowały odniesienia w tamtym czasie. Co prawda piłka była okrągła, lecz bramka była jedna, a w niej mój ojciec. Wtedy marzeniem było strzelić mu gola, i to takiego, którego nie przepuści specjalnie. Zadania zazwyczaj nie ułatwiała wysokość trawy, bowiem nie była ona tak zadbana, jak na boisku z prawdziwego zdarzenia. Szczerą radość wywoływał widok i zapach skoszonej trawy, który towarzyszył nam już w drodze do celu. Gdy pole z bramką również było odświeżone, przyjemność z kopania piłki była jeszcze większa.
Poważne strzelanie na bramkę zbiegło się w czasie z wiekiem szkolnym. Miałem to szczęście, że urodziłem się w Warszawie i dookoła było pełno szkół z własnymi boiskami. Może nie tak luksusowymi, jak te obecne, lecz mimo to były one oblegane. Betonowe, tartanowe, ze sztuczną trawą – nieważne. Zresztą „bojo” potrafiliśmy zorganizować na podwórku. Kiwki i strzały w bramę wjazdową? Nie ma problemu. Bramki stworzone z drzew i krzaków? Nic prostszego. Chociaż ułożenie boiska z bluz lub plecaków może było prostszą sprawą. Ważne było to, aby pograć i mieć gdzie pograć. Przerwa między lekcjami i szkolny korytarz – w tych warunkach technika plecakowa sprawdzała się idealnie. Jedynie nauczyciele nie podzielali dziecięcego entuzjazmu, co akurat nie może dziwić.
Należę do pokolenia, które przeżyło rozwój boisk – tych bardziej przemyślanych niż naturalny odstęp między dwoma drzewami. Już jako dziewięciolatek miałem za sobą grę na chyba każdym możliwym rodzaju nawierzchni. Informacja o wymianie betonu na tartan prawdopodobnie była newsem roku u męskiej części Szkoły Podstawowej nr 68 mieszczącej się na Żoliborzu. Jednak wyżej w żoliborskiej hierarchii boisk stało inne miejsce, które wtedy robiło wrażenie niczym Camp Nou. Plac ze sztuczną trawą należący do I Liceum Ogólnokształcącego im. Bolesława Limanowskiego przy ul. Felińskiego. To, co teraz jest standardem, wtedy było prawdziwym rarytasem. Oczywiście powodowało to, że do gry było wielu chętnych, a starsi niechętnie kopią piłkę z małolatami. W takich sytuacjach otworem stało pobliskie betonowe boisko, które zazwyczaj było wolne. Wręcz czekało na śmiałków, u których ewentualne obdarcia skóry nie powodowały strachu.
Ówcześnie wiele litości wzbudzał u rodziców stan boiska Varsovii przy ul. Międzyparkowej. Moi nie byli wyjątkiem. Dzieci, które zimą trenowały na hali, wraz z przyjściem cieplejszych dni wychodziły na piaszczyste boisko, bez choćby źdźbła trawy. Przyczepa bez ogrzewania i łazienki robiła za szatnię, a mimo to młodzi piłkarze dawali z siebie wszystko. Nie mieli wpływu na warunki treningowe, więc czerpali radość z tego, co było. Dopiero sukces Roberta Lewandowskiego (wychowanek Varsovii – przyp. red.) doprowadził do gruntownej modernizacji obiektu, który zaczął spełniać standardy. Dziś ziemia na Varsovii jest pokryta sztuczną trawą, a szatnia nie powoduje zapalenia oskrzeli. Odbywają się tam zawody międzyszkolne, na których uczniowie zdobywają medale.
Boisko jako nierozerwalny element piłki nożnej towarzyszy mi przez całe życie. W dzieciństwie niemal codziennie spędzałem na nim kilka godzin, było to miejsce spotkań z kolegami. Niepotrzebne było granie meczu – wystarczyła gra w jedno podanie, zwykłe kopanie w bramkę, jak na Cytadeli. Bramka mogła być nawet pusta, a udany strzał i tak dawał mnóstwo satysfakcji. Na boisku zacieśniały się znajomości, powstawały żarty i anegdoty. Wraz z upływem lat czasu na przyjemności jest coraz mniej, jednak na szczęście powstają inicjatywy zrzeszające amatorów. Nie pozwalają one całkowicie zapomnieć o radości, jaką można czerpać z przebywania na boisku. Warunki do gry również stale się polepszają. Dziś nie trzeba się martwić mrozem czy śniegiem, gdyż zimą wiele boisk jest zakrytych balonem. Powstają również ośrodki, w których boiska są schowane pod dachem. Betonowa nawierzchnia to relikt przeszłości i niemal każdy plac jest pokryty sztuczną trawą. A na tej trawie często rodzi się prawdziwa więź.
Kamil Heppen
Ilustracja Dominika Hoyle