METROPOLIS

Wyobrażam sobie, jak z trzydziestoma kilogramami fotograficznego ekwipunku pokonywał kolejne piętra budynku przy skrzyżowaniu Alei Jerozolimskich i Kruczej. Wreszcie stanął na szczycie, odetchnął i spojrzał na miasto. Na Warszawę lat 60-tych rozbłyskującą setkami świateł.

O Zbyszku Siemaszce, najbardziej znanym przedstawicielu fotograficznego klanu, powiedziano już bardzo wiele i wiele napisano. Choć prace składające się na jego archiwum liczy się w tysiącach, wśród podejmowanych tematów na pierwszy plan wysuwa się jeden: architektura, ulubiony obszar wizualnej eksploracji fotografa.

Pasja pchała Siemaszkę do dziennych i wieczornych wędrówek po stolicy, czasem do wspinaczek na wysokości, które – jak twierdzi jego wnuk Filip, prowadzący obecnie rodzinny zakład fotograficzny – uwielbiał. Tamtego zimowego dnia (zgaduję, patrząc na szczelnie okutanych przechodniów i bożonarodzeniowe dekoracje, bo zdjęcie nie zostało opisane dokładną datą) wybrał punkt w ścisłym centrum miasta. Zanim osiągnął oczekiwany efekt, na dachu musiał spędzić dłuższą chwilę. Przegląd zdjęć wykonanych podczas sesji pozwala stwierdzić, że szukał optymalnej perspektywy, krążył ze statywem, próbował różnych wariantów ustawienia kadru i ekspozycji. Którą fotografię sam wskazałby jako najbardziej udaną? Mogę się tylko domyślać.

Wyobraźmy sobie, że stajemy na szczycie budynku ramię w ramię z Siemaszką. Pod nami krwioobiegiem Warszawy przepływają samochody, autobusy, tramwaje. Na przystanku – ciekawostka – akurat zatrzymała się „trzydziestka”, która, wyruszywszy z Alei Zielenieckiej kilkanaście minut wcześniej, wróci na nią, zataczając szeroki łuk i przecinając Wisłę mostem Śląsko-Dąbrowskim. W 1968 r. linia zostanie wykreślona z rejestru; fakt, że na Siemaszkowej fotografii wciąż funkcjonuje i przemierza stolicę, stanowi dla mnie pomocną wskazówkę chronologiczną.

Ponad ruchem pojazdów i ludzkich sylwetek w świetle neonów rysuje się wspaniała modernistyczna bryła Cedetu. Opracowany w pierwszych latach po wojnie (1947–1948) projekt autorstwa Zbigniewa Ihnatowicza i Jerzego Romańskiego, nawiązujący do zachodnich wzorców nowoczesnej architektury spod znaku Le Corbusiera, w tamtym okresie musiał robić wrażenie śmiałością formy. Koncepcja, w dobie lansowanego od 1949 r. architektonicznego socrealizmu krytykowana m.in. za swój „kosmopolityzm”, szczęśliwie zyskała jednak materialną postać i na stałe wpisała się w krajobraz stolicy. Centralny Dom Towarowy lat 60-tych zapisany na kliszy Zbyszka Siemaszki przyciągał nie tylko klientów, ale również innych fotografów i filmowców. Poważne ciosy, jak pożar z 1975 r., a później stopniowa (na szczęście odwrócona) degradacja na przełomie stuleci, miały spaść na CDT dopiero w przyszłości.

Zdjęcie, na które patrzymy, stanowi doskonały przykład fotograficznego kunsztu Siemaszki, który ze światła, odcieni czarnobieli, linii i łuków składających się na geometrię urbanistycznej przestrzeni buduje pejzaż wyobrażony miasta.

Jego Warszawa ma w sobie potęgę, nowoczesność, dynamikę wielkiej metropolis. Dwa światy: miasto rzeczywiste i miasto-fantazmat z umysłu artysty stapiają się w jedno w obrazie fotograficznym.

Lubię ciszę zdjęcia Siemaszki. Spokój spojrzenia z dystansu na biegnący świat. I to wrażenie, że w wieczornej, żyjącej jakby innym życiem Warszawie na moment można zagubić się, rozpłynąć. Zniknąć.

Kamila Snopek
fot. NAC

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *