Cieszę się, że jesteś!

A więc przylatujesz do Anglii! Ale miła niespodzianka. Teraz to już nie jest taka łatwa podróż jak kiedyś. Musisz przede wszystkim wypełnić całe sterty papierów, które dostarczy ci angielska kontrola graniczna, w których przepytają cię z najdrobniejszymi szczegółami kim jesteś i po co w ogóle im zawracasz głowę. Nie martw się, Anglicy szanują przestrzeń osobistą i raczej nie będą tych formularzy sprawdzać. Nie to co polska obsługa na lotnisku w Warszawie. Tam twoje papiery zostaną przeanalizowane przez stewardów bezwzględnych jak roboty. Z taką samą pieczołowitością jaką kiedyś sprowadzali wagę twoich walizek, teraz będą przyglądać się rzędom numerków na twoich dokumentach. Za krótki kod? Wypełnić jeszcze raz. Niewyraźny skan? Powtórzyć. Odprawa zamyka się za piętnaście minut. Po przejściu tej kontroli jakby wykrywaczem kłamstw, należy ci się chwila wytchnienia. A tu miły prezent od 52 procent Brytyjczyków. Anglia znalazła się już na dobre poza strefą Schengen, co dla ciebie oznacza super niskie ceny za wódkę, papierosy i inne trujące przyjemności. Nie palisz? Tym lepiej, kup więc papierosy na handel. Polska wódka to rarytas, student bez butelki w zamrażarce czuje się źle. Weź ze sobą pierogi, ciasteczka, szynki, proszę, tęsknota za nimi mnie zżera! Kiedy już zasiądziesz w zapewne prawie pustym samolocie, wsłuchaj się w rozmowy współpasażerów. Wiem, to nieładnie, ale wystarczy, że będziesz słuchać jednym uchem. Przed tobą pani rozmawia ze swoim synkiem. Przekonuje go, że już niedługo wrócą do Polski na stałe. A po co? – pyta synek. Żebyś miał własny pokój – odpowiada mama. A zabierzemy mój piórnik? – pyta wciąż zaniepokojony synek. Zabierzemy wszystko, zostaną puste ściany – mówi, przerywając wszelkie spekulacje, mama. Na lotnisku w Luton, do którego są z Polski bardzo tanie loty, jest zupełnie pusto. W korytarzu gotowym na przyjęcie jakby wielokilometrowego węża, stoją tylko pasażerowie z twojego samolotu. Passport! – krzyczy celnik. Niezrozumiany, powtarza jeszcze głośniej – Show passport! Dalej przywitają cię puste półki sklepu Duty Free okryte folią, jakby były ofiarami morderstwa. Oho! Tutaj z wirusem nie ma żartów – pewnie pomyślisz. Na lotnisku faktycznie, żartów nie ma w ogóle. Później jednak nie będzie już tak ostro. Przed wyjściem złap jeszcze darmową gazetę, na koszt gospodarza. Polecam ci The Sun – nie będziesz się z nią nudzić. Na pierwszej stronie Boris Johnson, poczerwieniały na twarzy, trochę jakby galaretowaty, odbija tenisową piłkę forhendem, a nad nim wielki napis wieści „SMASHING!”, czyli „ROZTRZASKUJĄCY!” – gazeta tonie w komplementach dla premiera, przy okazji dotkliwie dogadując zbyt wolno szczepiącej się Europę. Na kolejnych stronach na zmianę modelki z telewizji, monarchowie i piłkarze. Jesteś na Wyspach, teraz już nie masz wątpliwości.

Wysiądziesz na dworcu St Pancras, olbrzymim jakby mógł pod dachem zmieścić sam Pałac Kultury. Ale to nie robi już na nikim wrażania. Posłuchaj za to koncertów, jakie dają na stojących w tej hali pianinach. Jeszcze niedawno ich tu nie było, na cięższe czasy pandemii zostały zabrane. Teraz przy jednym siedzi starszy pan i gra jakby padały na niego światła ze wszystkich reflektorów. Krzyżuje ręce, przechyla się na ławeczce, a potem kończy z taką mocą, że na dworcu na chwile zapada cisza. A potem bierze po prostu swoją plastikową torbę i rusza do metra. Kiedy wyjdziesz na zewnątrz, może ci się zakręcić w głowie. Od paru dni, w związku z otwarciem restauracji, kin i całej reszty, na ulicach jest prawdziwy karnawał. Mimo raczej niesprzyjającej pogody, zacinających deszczów i gwałtownych gradów, chodnikami suną tłumy Londyńczyków żądnych przygód. Niektórzy idą pewnie na Granary Square, gdzie na miniaturowych  (w porównaniu z warszawskimi) schodkach siedzą stłoczeni ludzie, popijając i patrząc na płynące wąskim kanałem łódki. Może i lepsze to niż walka o miejsce w pubach. Wieczorami naprawdę trudno o stolik, ale jeszcze trudniej jest się czegoś napić! Pracownicy, niegdyś specjalizujący się w błyskawicznym namierzaniu i zgarnianiu ze stołów pustych szklanek po piwie, teraz stali się kelnerami, ponieważ klientom nie wolno wciąż stanąć przy ladzie. Kelnerzy biegają zagubieni, ale dopisuje im humor, tak samo z resztą jak sąsiadom przy innych stolikach, którzy koniecznie chcą się dzielić swoimi przemyśleniami na temat Polski i niezrozumianego przez nas komunizmu. Nie ma co marnować na nich czasu. Jutro zaczyna się intensywny trening spacerowo-muzealny. Ale zaraz, jesteś przecież na kwarantannie! Przeczekasz więc pierwsze kilka dni w mieszaniu, bo kto wie, czy policjanci nie zapukają do drzwi. Tymczasem musisz mieć komórkę pod ręką, bo będą do ciebie codziennie dzwonić mili kontrolerzy i wypytywać się troskliwie o twoje zdrowie, a także datę urodzenia i adres zamieszania. Zapewnią ci spokój ducha, ale nie odpowiedzą na trudne pytania. Jeśli testy wirusowe, kosztujące krocie, nie zostały do ciebie przysłane, uzbrój się w cierpliwość. „Bardzo jest nam wszystkim przykro!”. No cóż, minęły tygodnie, minęła twoja kwarantanna. Teraz możesz w spokoju gapić się na odciętą głowę krowy przygotowaną w galerii przez artystę Damiena Hirsta, podziwiać miasto z pierwszych miejsc dwupiętrowych autobusów i wylegiwać się w kwitnących ogrodach Hyde Parku, ile tylko dusza zapragnie! Porankami możesz biegać w parku wraz ze sportowymi mamami i żylastymi biznesmenami, a wieczorami świętować z młodymi Anglikami zakończone mniej lub bardziej pomyślnie studia. Cieszę się, że jesteś! Nie mogę się doczekać, kiedy się spotkamy.

Antoni Kostrzewa

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany. Pola, których wypełnienie jest wymagane, są oznaczone symbolem *